27.11.2018r.
PO burzy jest
pogoda
W samotnym i smutnym życiu pani Anieli nieoczekiwanie pojawił się
młody i przystojny Henryk. Życie znów nabrało barw. Była szczęśliwa, a ślub
wydawał się być kwestią miesięcy. On jednak zwodził, kręcił i coraz
natarczywiej przyglądał się jej dorastającej córce.
Dominika
była panieńskim dzieckiem Anieli, to dla niej
rezygnowała nie raz z kolejnych znajomości, obawiając się, że ten, który
ją
wybiera, nie będzie chciał jej dziecka. Teraz starała
się zapewnić swojej jedynaczce ciekawe zajęcia, miłe towarzystwo, by była jak
najdalej od swego przyszłego ojczyma. Za nic w świecie nie chciała stracić
Henryka - a córka - no cóż, jest prawie
dorosła. Dominika coraz częściej przebywała poza domem, później nie zawsze
wracała na noc - a matka, zajęta narzeczonym - na wszystko przymykała oczy.
Minął rok i drugi, i skończyło się na tym, że Henryk
odszedł, a ludzie wzięli na języki Dominikę, która czuła się wolna, niezależna
nie posłuszna żadnym zasadom.
Odeszła od
matki mając osiemnaście lat. Wróciła do domu po trzech latach chora od alkoholu
i narkotyków - brzydka i postarzała.
Matka
przyjęła ją z otwartymi ramionami, ale było im razem bardzo źle. Wzajemne żale
o pustkę i nieudane życie psuły każdą rozmowę. Dominika nie mogąc już dłużej
słuchać narzekań matki, wyjechała nad morze do ciotki, pomagała obsługiwać
klientów w smażalni ryb. Ku zdziwieniu i poniekąd zadowoleniu wujostwa nie
wdawała się w żadne znajomości, nie interesował ją zupełnie męski ród.
W duszy postanowiła sobie bowiem, że nie będzie się z nikim wiązać ani
na trochę, ani na stałe.
Któregoś wieczoru przyszedł
do wujostwa ich dawny przyjaciel - Grzegorz, który znał się na pralkach. A właśnie stara pralka zaczęła cioci
szwankować. Pan Grzegorz był dużo starszy od Dominiki – był nieśmiały i bardzo zamknięty w sobie. Miał swoje
mieszkanie i trochę uskładanego grosza, ale
żadnego pomysłu na własne życie. Dominika od razu wpadła mu w oko, ale,
ze się trochę bał kobiet, nie zrobił żadnego kroku , by się poznali. Dziewczyna
jednakże z miejsca oceniła wartość tego mężczyzny i przejęła inicjatywę. Wciąż
miała do niego jakieś nie cierpiące zwłoki sprawy: żeby naprawił, żeby
sprawdził, bo słabo działa ta , czy tamta patelnia elektryczna, albo
podgrzewacz do wody - słowem, Grzegorz był jej ciągle do czegoś potrzebny. Inny
by się niecierpliwił, inny miałby tego naprawiania po dziurki w nosie - ale nie
on! Tym bardziej, że Dominika była wciąż o krok.
Takim to sposobem zawarli
bliską znajomość i lato zeszło im na spacerach po plaży, przeważnie późnym
wieczorem, kiedy to smażalnię można było nareszcie zamknąć.
Jesienią Dominika zamiast wrócić do matki, przeniosła się do Grzegorza. Byli bardzo szczęśliwi - dlatego zdecydowali się na szybki ślub, jakby się obawiali, że coś może się wydarzyć i nie będą mogli być ze sobą.
Zawarli związek małżeński w Sylwestra, oprócz wujostwa nikogo nie było, nawet matka nie przyjechała, gdyż ciężko zachorowała na kręgosłup.
Grzegorz gorąco pragnął dziecka, Dominika obawiała się, że dzieci mieć nie będzie. Ukrywała przed mężem, jak bardzo niechlubną przeszłość ma za sobą. Chodzili po lekarzach. Zaprzyjaźnionego ginekologa Dominika przekupiła, by powiedział mężowi, że dziecka nie będzie z powodu wady wrodzonej. Nie przewidziała reakcji Grzegorza - wiadomość ta po prostu zwaliła go z nóg. Coś się skończyło między nimi. Ona płakała po nocach, on milczał albo wychodził raz do tych, raz do innych znajomych. Tak minęły trzy niezbyt szczęśliwe lata.
Matka chorowała coraz poważniej w końcu doszło do tego, że poruszała się tylko z balkonikiem. Napisała do córki, jak jest i prosiła, by zamieszkali z nią. Dominika panicznie bała się powrotu. Wszak tam ludzie pamiętali jej przeszłość. Obawiała się, że mąż pozna prawdę i odejdzie - już wszystko wisi na włosku - a tu jeszcze takie nowiny... Jednakże przyszedł następny list tym razem od sąsiadki, że z matką jest coraz gorzej i postanowili po długich naradach, że zamieszkają z nią. Dom był jeszcze solidny, ale już od dawna prosił się o remont .To było wezwanie dla Grzegorza. Zajmował się renowacją pomieszczeń tak, jakby szukał w tym ucieczki. Nie lubił wychodzić, nawiązywać znajomości, bo faktycznie znaleźli się tacy, którzy chcieli mu opowiedzieć o burzliwej przeszłości Dominiki. Tylko, że on patrzył tak jakoś dziwnie, że milkli w pół słowa. W domu nie było komentarzy tylko coraz więcej milczenia.
Jesienią Dominika zamiast wrócić do matki, przeniosła się do Grzegorza. Byli bardzo szczęśliwi - dlatego zdecydowali się na szybki ślub, jakby się obawiali, że coś może się wydarzyć i nie będą mogli być ze sobą.
Zawarli związek małżeński w Sylwestra, oprócz wujostwa nikogo nie było, nawet matka nie przyjechała, gdyż ciężko zachorowała na kręgosłup.
Grzegorz gorąco pragnął dziecka, Dominika obawiała się, że dzieci mieć nie będzie. Ukrywała przed mężem, jak bardzo niechlubną przeszłość ma za sobą. Chodzili po lekarzach. Zaprzyjaźnionego ginekologa Dominika przekupiła, by powiedział mężowi, że dziecka nie będzie z powodu wady wrodzonej. Nie przewidziała reakcji Grzegorza - wiadomość ta po prostu zwaliła go z nóg. Coś się skończyło między nimi. Ona płakała po nocach, on milczał albo wychodził raz do tych, raz do innych znajomych. Tak minęły trzy niezbyt szczęśliwe lata.
Matka chorowała coraz poważniej w końcu doszło do tego, że poruszała się tylko z balkonikiem. Napisała do córki, jak jest i prosiła, by zamieszkali z nią. Dominika panicznie bała się powrotu. Wszak tam ludzie pamiętali jej przeszłość. Obawiała się, że mąż pozna prawdę i odejdzie - już wszystko wisi na włosku - a tu jeszcze takie nowiny... Jednakże przyszedł następny list tym razem od sąsiadki, że z matką jest coraz gorzej i postanowili po długich naradach, że zamieszkają z nią. Dom był jeszcze solidny, ale już od dawna prosił się o remont .To było wezwanie dla Grzegorza. Zajmował się renowacją pomieszczeń tak, jakby szukał w tym ucieczki. Nie lubił wychodzić, nawiązywać znajomości, bo faktycznie znaleźli się tacy, którzy chcieli mu opowiedzieć o burzliwej przeszłości Dominiki. Tylko, że on patrzył tak jakoś dziwnie, że milkli w pół słowa. W domu nie było komentarzy tylko coraz więcej milczenia.
Toteż, gdy pewnego wieczoru
Grzegorz chciał rozmawiać - Dominika była bardzo poruszona i szczęśliwa. A on wpierw
kluczył tędy, owędy, aż zaproponował
A może byśmy wzięli dziecko z Domu Dziecka? – To była ostatnia rzecz,
której by się w tym momencie
spodziewała. Już chciała wykrzyknąć:
-
Teraz? Mama prawie nie chodzi, remont
rozgrzebany i jeszcze dziecko?- Te słowa cisnęły się na
usta, ale ich nie wyrzekła .- -Tak długo czekałam, by się odezwał, by miał do
mnie jakąś sprawę i teraz mam się nie zgodzić, zniecierpliwić? Przecież w ten
sposób stracę go na dobre - pomyślała i
odrzekła skwapliwie
-
Oczywiście możemy się popytać jaka to jest procedura z tą adopcją.
-
- No to jedź jutro i zorientuj się- zakończył rozmowę bardzo
ucieszony.
-
-Formalności zawsze trwają długo - może się po jakimś czasie
rozmyśli - pocieszała się, ale żeby nie było zadrażnień, następnego dnia
pojechała do Ośrodka Adopcyjnego po informacje.
-
Mijały dni i tygodnie. Grzegorz
kończył remont, po dawnemu był raczej milczący, a ożywiał się tylko wtedy, gdy
rozmowa dotyczyła przysposobienia dziecka. A wieści z Ośrodka były jak
najlepsze. Dominika, że pracowała na pół etatu, częściej tam jeździła i
gromadziła potrzebną dokumentację. Robiła to bez wewnętrznego przekonania - a
tu wszystko szło sprawnie i nawet wywiad środowiskowy wypadł nadzwyczaj
pomyślnie.
Nie było
przeszkód, pojechali więc do Domu Dziecka poprzygladać się dzieciom. Siedzieli
w holu i czekali na dyrektorkę. Grupa dzieci wyszła ze świetlicy i przechodziła
przez hol. Mała, jasnowłosa dziewczynka podbiegła do Dominiki, objęła jej nogi
i wyszeptała:
-
Zabierz mnie, ja już nie sikam w majtki i sama umiem ubierać
sukienkę...
-
Dominika doznała dziwnych, nieznanych jej dotąd uczuć. Miała wielką
ochotę wziąć małą na ręce i przytulić, ale wychowawczyni przywołała dziecko
do grupy. Grzegorz miał łzy w oczach. Nie chciał już oglądać innych dzieci.
Z rozmowy z dyrektorką dowiedzieli się, że mała ma siostrę, z którą jest bardzo
związana. Dominika, jak przedtem chciała odwlec adopcję, tak teraz nagliła,
przyśpieszała; gorąco przekonywała matkę i męża, że jeśli brać to obie
dziewczynki i to już, natychmiast! I tak, szybciej, niż by się ktoś mógł
spodziewać - czteroletnia Irenka i sześcioletnia Kamilka zostały córkami
Dominiki i Grzegorza.
Wcześniejsze kursy przedadopcyjne
przygotowywały ich na wszelkie niespodzianki związane z rodzicielstwem, ale nie
na taką eksplozję miłości, jaka teraz
na nich spadła. Dziewczynki nie odstępowały ich na krok. Tuliły się,
głaskały po rękach, całowały i uparcie pytały:
-Mamusiu,
czy my już na zawsze będziemy tu mieszkać? Nie odwieziesz nas tam? Przysięgnij! Wystarczyło, że pod dom
podjechał jakiś samochód - a one chowały się momentalnie, jakby się pod ziemię
zapadły. Największym problemem było chowanie jedzenia. Długi czas
przyzwyczajały się do tego, że tu nikt niczego nie odbiera - wręcz przeciwnie. Dominika
wysubtelniała, wyładniała i jakby jej lat ubyło. Stawała się innym człowiekiem.
Nigdy nie żałowała bezsennych nocy, gdy czuwała przy którejś z dziewczynek w
czasie choroby. Teraz w domu nie panowała już męcząca cisza, lecz pełno było
wesołego śmiechu, nieustannej krzątaniny i nie kończących się rozmów .
Grzegorz
starał się organizować wszystko tak, by nie była przeciążona nadmiarem
obowiązków. Bał się, że pierwsza euforia minie i żona zniechęci się, zacznie żałować dawnego, wygodniejszego
życia. Ale ona brnęła w to nowe coraz bardziej szczęśliwa. Przyszła wiosna, nastał wonny
maj. Kamilka szła do Pierwszej Komunii Świętej. W domu było moc roboty, choć
podleczona babcia ze wszystkich sił starała się pomagać. A Dominika ni z tego,
ni z owego zaczęła opadać sił. Straciła apetyt i dotychczasowy spokój; wciąż
miała problemy z żołądkiem. Lekarz rejonowy wyraził przypuszczenie, że to może
być ciąża - odrzuciła to jako niemożliwe i niedorzeczne. Czas mijał i nic się
nie zmieniało - dokładne badania potwierdziły pierwszą diagnozę. Niemożliwe
stało się możliwe!
Tuż
przed uroczystością powiedziała o tym mężowi. W kościele nie mogli ukryć
wzruszenia. Po skromnym przyjęciu, oznajmili nowinę matce i dziewczynkom.
Zamiast radości nowina wywołała strach i łzy. Bardzo żałowali, że nie wybrali
odpowiedniejszego momentu. Dopiero następnego dnia udało się z dziewczynkami
porozmawiać w miarę spokojnie, choć Kamilka zaczęła zaczepnie: - No to teraz już ci nie
będziemy potrzebne, jak będziesz miała własne dziecko. Już nas nie będziesz
kochała. Odwieziecie nas do Bidula?
Ależ
nic podobnego - uspakajali oboje- teraz to dopiero będziemy mieli prawdziwą dużą
rodzinę. Mamy nadzieję, że będziecie pomagać przy dzidziusiu.
Zrazu obojętne, z czasem panienki zaczęły coraz
goręcej pragnąć tego maluszka w domu. Urodził się zdrowy syn. Najszczęśliwszym
człowiekiem był rzecz jasna ojciec, ale cała rodzina mocno to wydarzenie przeżyła. I
stał się następny cud - mamie
ustąpiły przykurcze i bóle kręgosłupa.
Tak, jak tego gorąco pragnęła, mogła maleństwo kąpać i niańczyć. Są zgodną,
kochającą się rodziną. Mają wiele trosk, ale przeważa zadowolenie, a i często,
gęsto - prawdziwe szczęście
Komentarze
Prześlij komentarz