Nasza mama
Mama, to mama. Człowiek się nad tym nie zastanawia - po prostu - to ktoś najbliższy, najukochańszy. Do kogo się przytulisz i wtedy, gdy masz cztery lata, jak i wtedy, gdy masz dwadzieścia cztery – tak , jak ja.
Wydawało mi się, że znam moją mamę, że nic nowego nie mam potrzeby odkrywać.
Myślałem, że nasze wzajemne uczucia są jak trzeba – a jednak, niedawno dużo się zmieniło. Moja dziewczyna oznajmiła mi, że jest w ciąży. Kiedy ochłonąłem, doszedłem do wniosku, że to bardzo dobrze.
Podchodząc bowiem do sprawy rozumowo i racjonalnie pewnie byśmy jeszcze czekali ze ślubem, a z potomkiem to już z całą pewnością. A tak, małe urodzi się latem, kiedy już będziemy po obronie prac magisterskich.
Mama, to mama. Człowiek się nad tym nie zastanawia - po prostu - to ktoś najbliższy, najukochańszy. Do kogo się przytulisz i wtedy, gdy masz cztery lata, jak i wtedy, gdy masz dwadzieścia cztery – tak , jak ja.
Wydawało mi się, że znam moją mamę, że nic nowego nie mam potrzeby odkrywać.
Myślałem, że nasze wzajemne uczucia są jak trzeba – a jednak, niedawno dużo się zmieniło. Moja dziewczyna oznajmiła mi, że jest w ciąży. Kiedy ochłonąłem, doszedłem do wniosku, że to bardzo dobrze.
Podchodząc bowiem do sprawy rozumowo i racjonalnie pewnie byśmy jeszcze czekali ze ślubem, a z potomkiem to już z całą pewnością. A tak, małe urodzi się latem, kiedy już będziemy po obronie prac magisterskich.
No ale trzeba było poczynić
pewne kroki , by nasz związek
zalegalizować w tej sytuacji. Postanowiliśmy, że się oficjalnie zaręczymy, a ja
nawet nie znałem jej rodziców.
Ich stylowa, ze smakiem
urządzona leśniczówka zrobiła na mnie bardzo miłe wrażenie; gorzej było z rodzinką: tata
wyniosły, mama nadmiernie ciekawa, a brat – bez kija nie podchodź. No, ale
przecież ja się będę żenił z Klaudią, a nie z rodziną – myślałem czekając na
wizytę mojej wybranki u nas.
Moja rodzinka - to najstarszy brat Karol, po studiach rolniczych, ożeniony,
urządzony z jednym potomkiem nawet. Drugi brat – Grzegorz, elektryk czasowo
nieobecny, gdyż wyjechał do Anglii, żeby zarobić. Młodszy ode mnie brat Mikołaj
chwilowo bezrobotny i dwie siostry bliźniaczki – zamykające galerię.
Podczas całej gościny tato nadskakiwał
mojej Klaudii z całą galanterią i elegancją na jaką było go stać, a mama z
rezerwą, grzecznie, ale bez wylewności; aż byłem trochę zły na nią.
Jednakże, o dziwo – gdy
wróciliśmy do akademika, Klaudia słowem nie wspomniała o ojcu, za to mamę nazwała
fascynującą kobietą!
Boże kochany, moja mama
fascynująca? Tylko, że jak Klaudia już coś powie, to nigdy ot, tak sobie. Coś w
tym musi być!
I właśnie od wtedy zacząłem
myśleć o mojej mamie inaczej i oceniać jej życie z innej perspektywy.
Moja rodzicielka ma zaledwie wykształcenie zawodowe i kursy dla
intendentek przedszkolnych. Urodziła i wychowała sześcioro dzieci prawie nie
przerywając pracy zawodowej. A tej pracy ma za sobą trzydzieści lat!
Sześcioro dzieci – można to uznać za pewną lekkomyślność, lub heroizm albo też za brak wyobraźni. Zależy kto ocenia. Był czas, że jako piętnastoletni młodzieniec myślałem: po co nam tyle dzieci, czy ci rodzice nie myślą? A już te dwie najmłodsze, to całkiem są niepotrzebne. Starsi bracia myśleli podobnie, tylko, że nikt tego głośno nie wyraził.
Sześcioro dzieci – można to uznać za pewną lekkomyślność, lub heroizm albo też za brak wyobraźni. Zależy kto ocenia. Był czas, że jako piętnastoletni młodzieniec myślałem: po co nam tyle dzieci, czy ci rodzice nie myślą? A już te dwie najmłodsze, to całkiem są niepotrzebne. Starsi bracia myśleli podobnie, tylko, że nikt tego głośno nie wyraził.
Przypominam sobie taką jedną
szczególną noc – to była Wigilia.
Mama narzekała, że jest strasznie zmęczona i wtedy Karol się wyrwał z głupią uwagą, że jak się chciało mieć tak liczną rodzinę no to trudno...
Ojciec był wtedy w szpitalu, gdyż miał wypadek w pracy.
Tato od zawsze, jak pamiętam, wyjeżdżał, gdyż pracuje w firmie, która szuka ropy naftowej po całym kraju. Więc rano odwiedziliśmy go z opłatkiem, później przygotowaliśmy wieczerzę; a gdy już wszystko było zjedzone i cały repertuar kolęd wyczerpany, położyliśmy się do łóżek – nie, żeby spać, ale żeby nie marznąć, bo w mieszkaniu było chłodno – oszczędzaliśmy opał. Tak czekaliśmy do północy, kiedy to zamierzaliśmy pójść na Pasterkę.
Mama narzekała, że jest strasznie zmęczona i wtedy Karol się wyrwał z głupią uwagą, że jak się chciało mieć tak liczną rodzinę no to trudno...
Ojciec był wtedy w szpitalu, gdyż miał wypadek w pracy.
Tato od zawsze, jak pamiętam, wyjeżdżał, gdyż pracuje w firmie, która szuka ropy naftowej po całym kraju. Więc rano odwiedziliśmy go z opłatkiem, później przygotowaliśmy wieczerzę; a gdy już wszystko było zjedzone i cały repertuar kolęd wyczerpany, położyliśmy się do łóżek – nie, żeby spać, ale żeby nie marznąć, bo w mieszkaniu było chłodno – oszczędzaliśmy opał. Tak czekaliśmy do północy, kiedy to zamierzaliśmy pójść na Pasterkę.
Mama milczała, na ścianie
tańczył odblask ognia z pieca.
Pomyślałem, że pewnie jest jej przykro – Grzegorza widocznie gryzło to samo, bo
zapytał miękko:
- Jesteś zadowolona, mamo,
ze swojej gromadki? Cieszysz się, że jest nas tylu, ile jest?
-Nie wyobrażam sobie, innej
rodziny! - ~Jestem szczęśliwa, że was mam. Cieszyłam się, gdy się rodziliście i
świat cieszył się razem ze mną, bo każdego z was witały kwiaty – odrzekła po
długim milczeniu.
-
Jakie
kwiaty? – zapytaliśmy prawie jednocześnie. No i popłynęła ta opowieść:
-Początek marca – Heleny, ojciec
kupił mi na imieniny pięknego, różowego hiacynta. Nabiegałam się przy
imieninowych gościach i w nocy pojechałam na porodówkę; rano urodził się Karol.
Gdy wróciłam z maleństwem , całe mieszkanie pachniało tym hiacyntem. Na noc
ojciec wynosił kwiatka do sieni, żeby czasem małemu ten intensywny zapach nie
szkodził.
-Coś takiego! – wykrzyknął nasz najstarszy
brat. – Ja nawet dobrze nie wiem jak te hiacynty wyglądają. A ten kwiat to
poniekąd mój patron – śmiał się, a my z nim.
- No to teraz pora na Grześka, opowiadaj mamo, jak to z jego zjawieniem się na tym pięknym świecie było.
- No to teraz pora na Grześka, opowiadaj mamo, jak to z jego zjawieniem się na tym pięknym świecie było.
-
Po
trzech latach, gdy miał się rodzić Grześ, sprawy mocno się skomplikowały, bo
ojciec ze swoją brygadą robił odwierty aż pod Częstochową. Nie było szans, żeby
mógł być w domu na czas rozwiązania. Napisałam do mojej siostry, a waszej cioci
Justynki i przyjechała Kasia.
-
-
Ta, co ma wiatraki? – zapytałem.
-
Teraz
to oni z mężem eksperymentują i z wiatrakami i z kolektorami słonecznymi, ale
wtedy ona miała jakieś piętnaście, szesnaście lat. Bardzo zaradna dziewczyna;
matkowała Karolkowi przez tydzień, a na dzień mego powrotu pięknie wysprzątała
mieszkanie. A że była połowa czerwca i właśnie kwitły jaśminy – narobiła
bukietów i nastawiała w każdym pomieszczeniu. Zapach odurzał. Trzeba było
wietrzyć mieszkanie, ale maluszek wyraźnie aprobował tę woń, bo spał i w dzień
i w nocy.
-
-I
to mu zostało!- dopowiedzieliśmy ze śmiechem.
-
Teraz
przyszła kolej na mnie, byłem niezmiernie ciekawy, jakie też kwiaty witały
mnie.
-
-W Rudnikach, gdzie mieszkaliśmy, miała
powstać Gmina, no wiecie Gminna Rada Narodowa. Jedynym budynkiem, który nadawał
się na jej siedzibę, był ten, w którym mieszkaliśmy. Przydzielono nam
mieszkanie w starym młynie w Lipnikach.
Młyn był zrujnowany, ale dwa mieszkania ocalały. Jedno zajmowała młynarzowa drugie my. To nie była zła kobieta, tylko, że wojna sprawiła, że jej rozum szwankował. Czasem strasznie nam dokuczała. Jedyną pociechą było to, że zaczęliśmy budowę tego naszego domu.
No i wtedy urodził się Szymuś. U młynarzowej zakwitł mirt, one jakiś tak w sierpniu kwitną. No i , proszę was, przytaszczyła do nas tę wielką, ciężką donicę z pokaźnym kwiatem. A krzewinka cała była obsypana białym kwieciem, jak śliczna panna młoda.
Młyn był zrujnowany, ale dwa mieszkania ocalały. Jedno zajmowała młynarzowa drugie my. To nie była zła kobieta, tylko, że wojna sprawiła, że jej rozum szwankował. Czasem strasznie nam dokuczała. Jedyną pociechą było to, że zaczęliśmy budowę tego naszego domu.
No i wtedy urodził się Szymuś. U młynarzowej zakwitł mirt, one jakiś tak w sierpniu kwitną. No i , proszę was, przytaszczyła do nas tę wielką, ciężką donicę z pokaźnym kwiatem. A krzewinka cała była obsypana białym kwieciem, jak śliczna panna młoda.
-
- Żeby
się dziecku w życiu szczęściło – powiedziała.
No i rzeczywiście, jakimś cudem dziecku służyło to mroczne, wilgotne
mieszkanie w młynie. Nie chorował i do dziś jest z was najodporniejszy
-
Mama
umilkła i wyglądało na to, że dalszego ciągu nie będzie; zresztą starsi bracia
pamiętali, jak Mikołaj się urodził.
§ -A ja jak zwykle się nie
liczę i o mnie nie warto mówić – westchnął mój najmłodszy brat i poszedł
przyłożyć do pieca.
§ - Mamo, opowiadaj dalej –
szepnął Karol; więc mama wróciła do
przerwanego wątku:
§ -Budowa szła kulawo.
Ojciec często zaglądał do kieliszka; kiedy był najbardziej potrzebny – nie przyjeżdżał.
Lekarz wyznaczył termin porodu na szóstego grudnia, stąd to jego piękne imię – a jakby była dziewczynka to – Nikola miała być. Jednakże maleństwo nie śpieszyło się na ten świat pełen kłopotów. Urodził się dopiero w połowie grudnia – a że oboje nie byliśmy za bardzo zdrowi, to do domu przyjechaliśmy przed Nowym Rokiem.
Nastały dni mgliste, ciemne, ponure – tak bardzo czekałam na promyk słońca, na trochę radości, a tego wciąż nie było. Ojciec dostał dwa tygodnie urlopu i jak potrafił, pomagał. Nie mógł się nadziwić, że w domu jest tyle do zrobienia. Nic dziwnego, zawsze był gościem. Najchętniej uciekłby do swoich wierceń, ale jakoś wytrwał. Gdy wyjechał, ja całkiem oklapłam – nic mi się nie chciało. I kiedyś, pamiętam zajrzałam do naszej sypialni – nie sypiałam tam, lecz w najcieplejszym pokoju z Mikołajkiem. A tam proszę was, mimo chłodu i braku słońca - zakwitł grudnik! I to jak – calutki był obwieszony różowymi dzwoneczkami .O, ty mój śliczny! –wykrzyknęłam Przyniosłam kwiatuszka do małego pokoju i wierzcie mi, albo nie, ale jakaś siła we mnie wstąpiła i chęć do życia, do działania.
Ojciec często zaglądał do kieliszka; kiedy był najbardziej potrzebny – nie przyjeżdżał.
Lekarz wyznaczył termin porodu na szóstego grudnia, stąd to jego piękne imię – a jakby była dziewczynka to – Nikola miała być. Jednakże maleństwo nie śpieszyło się na ten świat pełen kłopotów. Urodził się dopiero w połowie grudnia – a że oboje nie byliśmy za bardzo zdrowi, to do domu przyjechaliśmy przed Nowym Rokiem.
Nastały dni mgliste, ciemne, ponure – tak bardzo czekałam na promyk słońca, na trochę radości, a tego wciąż nie było. Ojciec dostał dwa tygodnie urlopu i jak potrafił, pomagał. Nie mógł się nadziwić, że w domu jest tyle do zrobienia. Nic dziwnego, zawsze był gościem. Najchętniej uciekłby do swoich wierceń, ale jakoś wytrwał. Gdy wyjechał, ja całkiem oklapłam – nic mi się nie chciało. I kiedyś, pamiętam zajrzałam do naszej sypialni – nie sypiałam tam, lecz w najcieplejszym pokoju z Mikołajkiem. A tam proszę was, mimo chłodu i braku słońca - zakwitł grudnik! I to jak – calutki był obwieszony różowymi dzwoneczkami .O, ty mój śliczny! –wykrzyknęłam Przyniosłam kwiatuszka do małego pokoju i wierzcie mi, albo nie, ale jakaś siła we mnie wstąpiła i chęć do życia, do działania.
§ - A teraz stoją te grudniki
i żaden nie kwitnie- zauważył Karol.
-
-A
jak było z waszymi siostrami to pamiętacie? – zapytała mama zmęczona widać już
tym opowiadaniem.
-
Pewnie,
że pamiętaliśmy. Nowy dom, nowa pozycja wśród ludzi. Urządziliśmy go już
kompletnie i jako dopełnienie – bliźniaczki!
Rodzice od zawsze marzyli o córce , no i spełniło się – urodziły się dwie! Ileż kwiatów nanieśli znajomi i nieznajomi, ile było prezentów, gości, przyjęć!
Rodzice od zawsze marzyli o córce , no i spełniło się – urodziły się dwie! Ileż kwiatów nanieśli znajomi i nieznajomi, ile było prezentów, gości, przyjęć!
-
To najgorsze przyszło później, gdy ojciec po
długim urlopie wrócił do pracy. On wyjechał, a my musieliśmy pomagać przy
tych wrzeszczących stworzeniach.
-
Było
nas sześcioro; jak mama to robiła, że byliśmy zawsze czyści i najedzeni?
Zaradność i zmysł organizacyjny ma we krwi. Pracę zawodową przerywała na
krótko, szukała opiekunki do dziecka, a
jak podrosło – brała ze sobą do przedszkola. W domu jakoś zawsze miała dla nas
czas, choć roboty było moc. Ojcem zaś cieszyliśmy się od święta, do święta.,
bo, gdy przyjeżdżał na parę dni – to zawsze było święto.
-
Rodzice
prawie nigdy się nie kłócili, cenili sobie ten czas, gdy byli razem. Poza tym
darzyli się zaufaniem, to cementowało ich związek. Te rzeczy człowiek zaczyna
rozumieć i cenić , jak założy własną rodzinę.
-
Jak już mowa o rodzinie – to moja od niedawna
składa się z trzech osób! Urodziła mi się córka. Może i wolałem kiedyś syna,
możliwe, nie pamiętam. W każdym razie, gdy patrzę na naszą maleńką ślicznotkę,
niczego mi nie żal i niczego innego nie pragnę.
-
Żona
szczęśliwie ukończyła wydział leśny, ja rolnictwo. Stoimy, jak kosiarze przed
ukwieconą łąką – to nasze życie się zaczyna, jesteśmy na swoim. Tworzymy
rodzinę. Ile zdołamy zagarnąć? Ile dobrego uczynić? To tylko od nas zależy.
[1]
10 listopada 2018r.
Nasza mama
Komentarze
Prześlij komentarz