Przejdź do głównej zawartości
19.03. 2019r

 Dziś nowe opowiadanie. Dosyć smutne. Zapraszam do lektury



Po prostu miłość



Rodzice zwykli mawiać: mamy dwie wspaniałe córki i tę trzecią, biedną – chorą. Faktycznie, Darię trapiły od najmłodszych lat różne choroby.  Wożono ją do sławnych lekarzy, uzdrowicieli, zielarzy; na niewiele to się zdało. Choć zdolna, inteligentna – z trudem ukończyła szkołę średnią, z powodu wiecznego  niedomagania i konieczności leczenia w szpitalach. Nauczyła się nie ufać własnemu organizmowi. Zdarzało się, że ni stąd, ni zowąd dostawała drgawek, a nawet traciła przytomność.
  Nie lubiła więc wychodzić z domu.
   Rodzina pracowała w fabryce porcelany, wystarali się dla niej o pracę chałupniczą. Malowała piękne wzory na półmiskach i wazach.  Zarabiała niewiele, ale cieszyła się, że nie jest darmozjadem.
   Praca, to nie wszystko; czuła się samotna i nieszczęśliwa. Dom opustoszał, siostry poszły na swoje, a ona tylko patrzyła przez okno na przytulone pary i ocierała łzy. Jej nikt nigdy nie przytulił, nie objął, nie pocałował. Gdy przychodziła poprawa zdrowia szła do kawiarni, czy na jakąś imprezę, ale mężczyźni raczej od niej stronili, choć nie była brzydka.
        Po co ja właściwie żyję, komu jestem potrzebna? – coraz częściej nachodziły ją takie myśli.
           Lubiła jeździć na wieś do kuzynostwa. Tam lgnęły do niej dzieci i zwierzęta. Do domu wracała zdrowsza i spokojniejsza. Lato się chyliło, gdy wreszcie zdrowie pozwoliło jej na wyjazd. Nawet tu, na wsi nie mogła zapomnieć o tym, że wkrótce musi jechać do kliniki na badania specjalistyczne. Niczego dobrego  się  nie spodziewała; zapadła w jakąś szarą, beznadziejną mgłę.
  W takim stanie ducha poszła w niedzielne popołudnie nad rzekę. Słońce, które cały dzień nie mogło się zdecydować, czy wyjść zza chmur, czy nie- teraz wyszło na dobre. Wyzłociło wodę, pobliskie szuwary i twarze siedzących na kładkach rybaków. Znalazła wygodne miejsce, oparła się o starą brzozę i przyglądała się zabiegom młodego mężczyzny.
   Uwijał się obsługując dwie wędki, doglądał kosza z rybami i wiadra z rybkami na przynętę. A ryby brały nadzwyczajnie. Jej obecność rozpraszała rybaka. Widać było, że wolałby, jakby sobie poszła. A kiedy czas mijał, a ona wciąż tkwiła na swoim miejscu, zainteresował się nią.
          – Nietutejsza, to pewne. Czego tu szuka?  Zapytał, jak jej się podoba ryba, którą właśnie złowił. Coś jeszcze mówił, a ona jakby nie słyszała.
          Podszedł , popatrzył – robiła wrażenie znękanego, bezdomnego zwierzątka. Przysiadł obok i przyjrzał się dziewczynie. Zastanowiły go oczy, bardzo smutne, udręczone. Siedzieli chwilę w milczeniu; otoczył ją ramieniem, a ona poddała się temu z lekkim, sennym uśmiechem Rozejrzał się mimochodem, w pobliżu gromada wyrostków zastawiała sieci.
   – Mam tu łódkę, możemy popłynąć na wysepkę.
  – Możemy popłynąć. – odrzekła i wsiadła do łodzi bez cienia obawy. Usiedli w ustronnym miejscu. Tulił ją i całował; była szczęśliwa, uśmiechnięta , zupełnie oddana w jego ręce. 
          A te ręce były coraz niecierpliwsze, gładziła łagodnie jego kark i, ramiona, jakby go chciała uspokoić – Nie śpiesz się nie jestem rybą, nie zerwę się.
          W pewnym momencie świat zawirował i zniknął sprzed oczu; miała wrażenie , że rozkosznie szybuje wśród przestworzy. Uchyliła powieki, na niebie różowa zorza, dookoła wierzchołki drzew. Uniosła się na łokciu, mężczyzna leżał obok i z uśmiechem przyglądał się jej twarzy.
   Do domu wróciła odmieniona; wyglądała dużo lepiej, niż przed wyjazdem. Rodzice cieszyli się, że pobyt na wsi tak dobrze jej zrobił. Niepokoił ich tylko upór z jakim powtarzała, że nie chce jechać na badania i ewentualne leczenie.
  A ona czuła w sobie siłę, aby zmusić ciało do należytego funkcjonowania.
   -Na jak długo tego starczy? A powtórzyć tego, co się przeżyło niepodobna. Jak go odnaleźć? Poza tym wiadomo, co sobie o mnie pomyślał – analizowała. Sama siebie nie potępiała.
  – Czyż nie było takich chwil, że siłą powstrzymywałam się, by nie skoczyć w ciemny nurt rzeki? Może stanął na mojej drodze, by mnie ocalić? Pokazać, że życie to nie tylko niekończące się cierpienie. Miałam niesamowite szczęście; poszłam z nieznajomym. Mogłam przeżyć koszmar, a dane mi było doznać czegoś, czego nigdy nie zapomnę. Tęskniła, marzyła, ale powtarzała sobie – cud zdarza się tylko raz.
  Nastała jesień, a z nią wróciły stare dolegliwości. W pochmurny, mglisty ranek, gdy ledwo powłóczyła opuchniętymi nogami, listonosz przyniósł list.
  „Szczęście, ze mój szwagier widział Cię w sklepie; pytałem i sklepowa przypomniała sobie u kogo gościłaś. Jakoś udało mi się zdobyć Twój adres. Stało się między nami, co się stało sam nie wiem jak i dlaczego. Jeśli się nie gniewasz, to odpisz. Ja każdego dnia myślę o Tobie” – pisał między innymi.
  Napisała, że on jest młody i zdrowy ; a ona chora i nie chce wiązać mu światu, choć też o nim myśli i chciałaby spotkania i rozmowy. Niech się dobrze zastanowi, czy chce kontynuować znajomość.
  Po krótkiej wymianie listów, Jakub zapowiedział wizytę. Rodzina była tak  podekscytowana, że obie siostry zjechały zobaczyć kawalera Darii. Przyjechał na motocyklu, chwilę rozmawiał z rodzinką, po czym wyszła Daria i zaprosiła go do swego pokoju.
           Panie były zachwycone, ze taki skromny, że grzeczny, że taki onieśmielony sytuacją. Tato siedział posępny, na koniec rzekł;
          - Zwykły prostak, mało rozgarnięty; taki niedomyty łopaciarz. Po co dziewczynie ten absztyfikant?
  Zaczęły się spotkania, po których Daria rozkwitała, piękniała, zdrowiała.  Ojciec któregoś wieczoru  zapowiedział, że pogada z Kubą, bo to znajomość bez przyszłości.
  – Po co młodemu, zdrowemu chłopu taka panna? Każda może powiedzieć, w razie rozstania: nie ten, to będzie inny. Ona tak nie powie, bo albo ten, albo żaden. Muszę mu to uświadomić zanim dziewczyna na dobre  straci głowę.
          Jakoż do zapowiedzianej rozmowy nie doszło, bo spadł śnieg i kawaler przestał przyjeżdżać. Na Darię żal było patrzeć. Zapadła w jakąś czarną dziurę, otoczenie przestało dla niej istnieć.
   Po Nowym Roku przyszedł list; Kuba pytał, czy będzie mógł przenocować. Zamierza przyjechać autobusem, z przesiadkami, ale nie będzie czym wrócić. Daria promieniała radością. Spał w pokoju gościnnym, dziewczyna towarzyszyła mu do późnej nocy; siedzieli przytuleni i o czymś sobie szeptali. Rano wszyscy byli niewyspani, a Daria radosna, jak szczygiełek, krzątała się po domu. Wtedy matka zapowiedziała mężowi;
   - Ani się waż przeprowadzać z nim jakieś rozmowy. Dopiero byś narobił!
   Sama obiecała sobie, że jeśli faktycznie będzie przyjeżdżał, jak tylko śnieg zginie, będzie hołubiony i goszczony, będzie mu się nadskakiwać. Niech ta zbawienna dla córki zażyłość trwa jak najdłużej.
   Przyszła wiosna i Jakub był stałym gościem. Podejmowano go smakowitą kolację, siostry wciąż podrzucały jakiś prezencik, przeważnie coś z garderoby. Którejś wiosennej niedzieli, młodzi spacerowali w  pobliżu domostwa, reszta rodziny już siedziała przy popołudniowej kawce. Ni z tego ni z owego lunął deszcz. Kuba chwycił Darię na ręce i przyniósł na ganek. Ojciec patrzył przez okno i kręcił głową.
  – Co to jest, jakieś dziwactwo, litość?
          – Daj spokój tato – zmitygowała go starsza córka – to jest po prostu miłość!
          Młodzi postanowili wziąć ślub, Kuba chciał o tym powiedzieć rodzicom, czyli oświadczyć się. Był koniec czerwca, nastały upalne, duszne dni. Dawniej w taki czas Daria leżała w chłodnym pokoju, nie miała siły chodzić. Teraz krzątała się wraz  z zaskoczonymi siostrami i przygotowywała przyjęcie.
   Po uroczystości oboje rodzice odprowadzili Jakuba aż do furtki. Poważnie i spokojnie tłumaczyli:
           - Co innego takie spotkania, a co innego małżeństwo. Pomyśl na co się decydujesz. Jesteś młody, zechcesz mieć dzieci, normalną rodzinę. A tu – sam widzisz, dziś jest dobrze, a za jakiś czas może być różnie.
  – Będzie, co będzie. Tak postanowiłem i tak zrobię. Ja bez niej żyć nie mogę! – nałożył kask i odjechał.
   Przed samym  ślubem przyjechał ktoś bardzo do Kuby podobny, pewnie brat. Koniecznie chciał wejść na podwórko, ale Kuba bronił furtki. Spokojnie wysłuchał głośnej tyrady i wrócił do narzeczonej. Na skromnej uroczystości w pochmurną, glistą sobotę sierpniową nie było nikogo z rodziny Jakuba.
  Daria czuła się zupełnie zdrowa więc pojechali z wizytą do jego rodziny. Przygotowano stoły w sadku, przyszli krewni i znajomi, przynieśli skromne prezenty i byłoby nawet miło, gdyby nie te natarczywe spojrzenia, szukanie ułomności.
  Po roku młodzi zamarzyli o większym mieszkaniu, żeby było osobne pomieszczenie do malowania, kuchnia, łazienka. Rodzice przekonali ich, że to wszystko spełni przybudówka, nie wyobrażali sobie, by Daria była gdzieś daleko.
  Obie rodziny nie szczędziły grosza, do tego dwóch braci Kuby przyjeżdżało do roboty. Na czas intensywnych prac budowlanych, Daria zamieszkała u siostry.
   Mąż, choć rano wstawał do pracy w pobliskiej cegielni, później tyrał na budowie – gnał co wieczór na motorze do żony. Jej czułe słowa , delikatne pieszczoty, spojrzenie pełne miłości, sprawiały, że wstawał skoro świt pełen ochoty do działania.
   Daria znała gorzki smak cierpienia, gdy ono ustąpiło, cieszyła się życiem. Miała dosyć siły na urządzanie nowych pomieszczeń i na wszelkie domowe prace. Teraz były możliwe podróże pociągiem do miejsc, które zawsze chciała zobaczyć, wizyty u sióstr , wspólne wypady do lasu, czy nad jezioro. Czasem chodzili do osiedlowej restauracji na dansingi.
  Po trzech latach, gdy wszyscy nabrali pewności, że tak dobrze będzie już zawsze, zaczęły wracać dawne przypadłości. Wkrótce  konieczne stały się pobyty w szpitalu i w klinice, gdzie porobiono badania i wdrożono nowe leczenie.
  Tak minęły następne lata; kiedy to okresy pogorszenia stawały się coraz dłuższe. Trzeba było załatwić wózek inwalidzki, bo bywało, że Daria nie mogła chodzić. Jakuba ogromnie to przytłaczało, choć bardzo chciał, nie mógł pomóc.
           Nieraz powtarzał że chętnie wziąłby od żony całe to cierpienie, jest silny, dałby radę. W lutym, na trzydzieste drugie urodziny siostry przygotowały dla Darii małe przyjęcie, miały pewną niespodziankę, jak sądziły  cudowną.
  Znalazły w Internecie szpital w Niemczech, który specjalizował się w leczeniu takich zespołów chorobowych.  Potrzebna była duża suma pieniędzy, już zrobiły rozeznanie, jak ją zdobędą.
          Daria uśmiechała się, kiwała głową, później zaś rzekła stanowczo, by się nie kłopotały, bo ona nigdzie nie pojedzie.
  Latem był krótki okres poprawy; albo malowali z mężem półmiski, albo siedzieli w ogrodzie przytuleni. Jakub nabrał nadziei, że jeszcze będzie dobrze.
   Ale jesień przyniosła pogorszenie, Daria nie chciała poddawać się kolejnym kuracjom – co ma być, niech będzie – mawiała. Prosiła męża, by był przy niej do końca.
  W mglisty dzień listopadowy, zapadła w śpiączkę, rodzice zawiadomili siostry i razem czuwali przy chorej. 
  Matka usiadła na łóżku, głowę położyła przy głowie córki; było cicho i uroczyście, jak w kościele. Ojciec wyszedł i wezwał karetkę. Przyjechali, zburzyli spokój, podłączyli kroplówkę i przygotowywali nosze. Jakub błagał lekarza, by ratowali żonę na miejscu Położyli ją na noszach, wynieśli, nie pozwolili Kubie wsiąść. Odjechali. Daria zmarła w drodze do szpitala.
          Rodzina brnęła przez  cierpienie i żałobę podzielona, Jakub był na uboczu Tak przeminęła krótka, mroźna zima. Nastały ciepłe słoneczne dni. Kuba zwoził kartony, rodzice odgadli, że zamierza się wyprowadzić. Matka próbowała nakłonić męża, by z nim porozmawiał; w końcu to też jego mieszkanie.
   – To jest młody , zdrowy chłop, zechce się ożenić, przyjdą dzieci. Chcesz tu mieć obcą babę i gromadę przychówku? – odrzekł.
  Machnęła ręką i gdy zięć wrócił z pracy, zastąpiła mu drogę i zaprosiła na obiad. Dopiero teraz płakali razem, przytuleni. Doszło też do rozmowy, dlaczego czuli żal oni do niego i odwrotnie.
  Kuba ze łzami w oczach mówił o tym, jak mu się serce rwało na strzępy, gdy zabrali Darię , a on nie mógł przy niej być. Po co było wzywać pogotowie, no po co?
  Ojciec milczał, sam czuł to samo, co ten szczery chłopak. 
  Pytał dlaczego nie próbował przekonać żony do leczenia w Niemczech, to była wielka szansa. Wtedy Kuba  odrzekł
  -  Na Sylwestra, gdyśmy składali sobie życzenia, Daria powiedziała, że to ostatni raz, że przyszłorocznych już nie będzie. Miałem dużo czasu, by się z tym oswoić. Rzecz jasna, kiedy było lepiej łudziłem się nadzieją.
  Teraz żyli razem wspierając się wzajemnie; rodzice widząc, jak zmizerniał, zdołali go skłonić, by przychodził na obiady.
  Powoli wracali do równowagi; Jakubowi pomagały coraz częstsze wyprawy na rybi, a rodzicom wyprawy na cmentarz z naręczami kwiatów. W niepogodę lubił malować wazy. Miał swój stały motyw – tataraki, trzciny, łódki drzewa – wszystko to było proste, niewprawne, ale po wypaleniu nabierało swoistego uroku. Wciąż miał nowe zlecenia. Latem odwiedzali go dosyć często bratankowie. Ojciec często odgrażał się, że ich przepędzi, bo pewnie wyłudzają od zięcia pieniądze.
  – Jego forsa, jego sprawa. Skąd wiesz, co będzie, może to oni zajmą się stryjkiem na starość –ucinała krótko żona.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

31 październik 2018r.  W życiu bywa różnie5       W             zasadzie nikt nie był jej teraz potrzebny, najtrudniejszy okres minął.   Agnieszka dostawała stypendium, były małżonek od czasu do czasu przypominał sobie, że ma troje dzieci i przysyłał parę złotych. Dzieciaki były na tyle samodzielne, że mogła brać dodatkowe dyżury i radziła sobie całkiem nieźle z utrzymaniem rodziny. Postanowiła, że nic w swoim życiu zmieniać nie będzie. Kończył się właśnie kolejny rok i Iwona umyśliła sobie, że urządzi u siebie składkowego Sylwestra - korzystając z tego, że babcia wzięła do siebie dzieci na przerwę świąteczną.   Dobrze wstawiona Bożka przyjęła pierścionek zaręczynowy od swego adoratora i starała się nie myśleć, co będzie jutro. Zaraz po północy przyszedł niespodziewanie nieproszony gość - Rysiek. Był trzeźwiutki i bardzo poważny. Złożył Iwonie życzenia, a później ukląkł przed nią i wyrzekł głośno -Pani Bożeno, ja panią kocham. Jest pani dla mnie najukochańsza, jedyna
6.01.2024r. Uparta miość .III r.6[2] Pani Pelagia, widząc, że Mirce wrócił spokój, siadła naprzeciwka i poczęła wykładać swoje racje. - Pani Aldona nawet połowy swoich sprzętów nie zabrała; kazała mi szukać kupca. Na co jej stare graty, przecież te Żaki, to bogacze - mają rzeźnię, prowadzą sklep mięsny, co im bida zrobi? - . Nasza Aldonka dobrze zrobiła, ze nie patrzyła, że ten Jakub gruby, że prostak - liczy się serce. Ona by pani wszystko darmo dała, tylko na co to dyrektorce? - Komu oddała klucze? - Jeszcze nikomu, ale , kochana, pomyśl, gdzie się pakujesz.Ja dobrze pamiętam Baciarkową; przemiła kobieta. Jeszcze szkoła nie była gotowa - oni zamieszkali. No i co? Może trzy może cztery lata i zmarniała. Baciarek - młody wdowiec uwijał się i w domu, bo było dwoje dzieci i w pracy. Szkołę wykończył, dzieci wykształcił i niestety rozm stracił. Pani już była, jak ta Wioletta tu nastała/? Zadręczyła chłopa. Kiedy go brakło, to takie Sodomy, Gomory tu wyprawiała, że strach! Na szczę