Przejdź do głównej zawartości

 12.09.2020r.

 

 

Uparta miłość r.22.[2]

 

 

 

        Mama dała wam  jedzenia na tydzień, ale wracać kazała zaraz jutro – śmiał się pokazując słoiki i pudełka z jakimiś daniami.

          – No i po co to wszystko? My tu nie głodujemy. Weźmiecie do domu jagody, grzyby i co większe ryby. Adam miał wczoraj jechać z tym wszystkim do Markowskich, do Zalipia, dobrze, że nie pojechał.

          Rozpalili ognisko i dokładając gałęzi przesiedzieli do północy. Tak im dobrze było siedzieć i gwarzyć i patrzeć w ogień.
  Rano Szymek i Piotrek zbierali się do powrotu.

           – Jak się nie rozpada, to jutro przyjedziemy tu z Brygidką. 
  – Ty lepiej jedź do domu. Mama mówi, że tylko patrzeć, a babcia tu wpadnie po ciebie! – wypalił mały zły, że nie może zostać. Szymka tak przybiły te słowa, że nawet chłopaka nie skarcił. Chmurzyło się, zaciągało, ale póki co, nie padało i młodzi odkładali powrót z dnia na dzień, choć – jak twierdził Szymon, mama zbierała się sama jechać nad jezioro i skłonić ich , by wracali.
   – Lada dzień będą musieli jechać do siebie, posiedziało by się, pogadało; to nie, siedzą na tych mokradłach, jak jakie głupie !  - utyskiwała co wieczór.
   – Adam mi mówił że załatwia pracę we Francji, faktycznie kupy to się nie trzyma, że tam siedzą – dodawał ojciec.
 Był już czwartek, ostatni czwartek czerwca, w poniedziałek Mirka musiała wrócić do pracy. W zasadzie mieli się pakować, ale dzień wstał tak piękny, od samego świtu, że postanowili jeszcze zostać. Przed obiadem przyjechał Szymon, nie tyle z powodu ryb, które brały nadzwyczajnie, chciał siostrze zejść z oczu.  Posileni poszli jeszcze powędkować, Mirka zaś ruszyła na jagody.
 Jednakże komary tak cięły, że nawet litra nie nazbierała i uciekła do namiotu, tu ucięła sobie drzemkę. Obudziły ją dalekie grzmoty, zaraz też nadeszli rybacy i zaczęli pośpiesznie pakować rzeczy. Mieli już ruszyć w drogę, gdy nadjechał zdyszany i spocony Piotrek. Oświadczył, że przyjechał, żeby im powiedzieć, że będzie burza i żeby uciekali do domu. Mirka załamała ręce.
   – A mamie powiedziałeś, ze do nas jedziesz?
   – Nie powiedziałem , bo mama poszła z Pawłem łapać kurczaki i zaganiać kaczuszki. Brygidka im powie, bo mi pożyczyła rower.
 Objuczeni tobołkami ruszyli w drogę. Szli gęsiego po wyjeżdżonej i wydeptanej przez rybaków dróżce i żartowali sobie z całej sytuacji i siebie nawzajem.
 Zerwał się wiatr, pociemniało, ale nie padał deszcz i była nadzieja, że burza przejdzie bokiem.

          –Jak tylko wyjdziemy z tej drągowiny i wyjdziemy na naszą drogę, to już jesteśmy w domu – odezwała się Mirka, ale jej głos zaginął w potężnym grzmocie.
  Spadły pierwsze grube krople deszczu i trochę pojaśniało, przyśpieszyli kroku. Już w zasadzie powinni być na  wyjeżdżonej  drodze, chyba nie  przegapili właściwej dróżki? Znienacka huknął grzmot, a potężne echo przetoczyło się po lesie i zaraz lunął deszcz rzęsisty i zimny. W jednej chwili zrobiło się ciemno, w szumie konarów i deszczu nie słyszeli swoich głosów.
   Przystanęli i naradzali się; Mirka twierdziła, że już dawno powinni wyjść na trakt. Adam, chcąc zobaczyć, czy za kępą drzew nie ma drogi, odszedł nieco w bok, jeden nieostrożny krok i noga ugrzęzła w błocie, wołał, ale nikt nie słyszał. Ledwo wyciągnął nogę, szczęśliwy, że but nie został. Nie wiedzieli, gdzie są, czy nie idą w głąb lasu.

  – Jak tam Miruś, dajesz radę?. Może daj ze dwie torby do mnie – pytał zatroskany milczącą małżonkę. Szymek szedł skulony, zły na cały świat. Nie znał i tych stron , był całkowicie bezradny.  Gdy wreszcie wyszli na rzadszy las i zobaczyli drogę, skakali z radości. Adam poznał, że sporo odbili w stronę Zalipia. Burza przybierała na sile i  uznał, że lepiej iść do Zalipia, bo do domu to dobre dwa kilometry. A pola majątku Zalipie będą zaraz za tymi bukami. 
  – Jak dobrze pamiętasz i nie zabłądzimy, to prowadź – rzekła Mirka, którą przerażały coraz częstsze błyskawice i grzmoty.
  W deszczu i ciemności niepodobna było rozpoznać, czy to buki, czy sosny.  Adam podszedł do drzew i delikatnie gładził korę, była gładka, a więc dobrze rozpoznał teren! Szymek bał się eksperymentów – tu wiedzą, gdzie pójdą, a tam znowu ryzyko. Upierał się, że sam pójdzie do Pogórza. Na to Mirka absolutnie nie mogła się zgodzić. Skłóceni, źli , przemoczeni i wymęczeni do ostatka wyszli w końcu z lasu. W dali błyszczały światła  Zalipia!
   –Patrzcie tu jest stodoła – wykrzyknął milczący dotąd Piotrek.- Ja tu kiedyś byłem z tatą, panem Markowskim i jakimś majstrem.
 Faktycznie, przy drodze stała stara, polna , przeznaczona do rozbiórki stodoła. Dach przeciekał w wielu miejscach, ale i suchy kąt się znalazł. Uradzili, że Mirka z Piotrusiem zostaną, Adam  z Szymkiem pójdą prosić Markowskiego, by odwiózł ich do Pogórza.
  Po omacku znaleźli w plecaku suche rzeczy i koc. Przebrani, okryci kocem czekali. Piotrek przytulony do siostry cichutko zanucił: „ Kto się w opiekę odda Panu swemu” Mirka przyłączyła swój głos : „ I całym sercem szczerze ufa jemu”... Burza to cichła, to wracała ze zdwojoną siłą. Gdy już prawie posnęli, z nagła zatańczyły światła na ścianie stodoły.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

31 październik 2018r.  W życiu bywa różnie5       W             zasadzie nikt nie był jej teraz potrzebny, najtrudniejszy okres minął.   Agnieszka dostawała stypendium, były małżonek od czasu do czasu przypominał sobie, że ma troje dzieci i przysyłał parę złotych. Dzieciaki były na tyle samodzielne, że mogła brać dodatkowe dyżury i radziła sobie całkiem nieźle z utrzymaniem rodziny. Postanowiła, że nic w swoim życiu zmieniać nie będzie. Kończył się właśnie kolejny rok i Iwona umyśliła sobie, że urządzi u siebie składkowego Sylwestra - korzystając z tego, że babcia wzięła do siebie dzieci na przerwę świąteczną.   Dobrze wstawiona Bożka przyjęła pierścionek zaręczynowy od swego adoratora i starała się nie myśleć, co będzie jutro. Zaraz po północy przyszedł niespodziewanie nieproszony gość - Rysiek. Był trzeźwiutki i bardzo poważny. Złożył Iwonie życzenia, a później ukląkł przed nią i wyrzekł głośno -Pani Bożeno, ja panią kocham. Jest pani dla mnie najukochańsza, jedyna
6.01.2024r. Uparta miość .III r.6[2] Pani Pelagia, widząc, że Mirce wrócił spokój, siadła naprzeciwka i poczęła wykładać swoje racje. - Pani Aldona nawet połowy swoich sprzętów nie zabrała; kazała mi szukać kupca. Na co jej stare graty, przecież te Żaki, to bogacze - mają rzeźnię, prowadzą sklep mięsny, co im bida zrobi? - . Nasza Aldonka dobrze zrobiła, ze nie patrzyła, że ten Jakub gruby, że prostak - liczy się serce. Ona by pani wszystko darmo dała, tylko na co to dyrektorce? - Komu oddała klucze? - Jeszcze nikomu, ale , kochana, pomyśl, gdzie się pakujesz.Ja dobrze pamiętam Baciarkową; przemiła kobieta. Jeszcze szkoła nie była gotowa - oni zamieszkali. No i co? Może trzy może cztery lata i zmarniała. Baciarek - młody wdowiec uwijał się i w domu, bo było dwoje dzieci i w pracy. Szkołę wykończył, dzieci wykształcił i niestety rozm stracił. Pani już była, jak ta Wioletta tu nastała/? Zadręczyła chłopa. Kiedy go brakło, to takie Sodomy, Gomory tu wyprawiała, że strach! Na szczę