13.07.2021r.
Uparta miłość t.II r.9 [3]
Przed wieczorem, w
końcu pojawił się tato. Opadł ciężko na krzesło i oświadczył, że tylko zje
ochlapie się z grubsza i idzie spać, bo się źle czuje.
– Łeb mi pęka od tego ślęczenia nad
papierami – poskarżył się córce. Na widok pięknej wełnianej kamizelki, jaką mu
kupiła w Budapeszcie, twarz mu się na krótko rozjaśniła.
– Czy ty jesteś człowieku, ten jeden,
jedyny na wszystkie majątki? Przecież ten młody jest po szkole, niezłe
pieniądze bierze, a do roboty, jak zwykle Lis! Czemu ty sobie pozwalasz tyle
obowiązków dodawać? – zrzędziła mama
– Od lipca mamy nowy system naliczania
zarobków, premii, rozliczania traktorzystów, kierowców – wyjaśniał córce – do
tego dochodzą materiały budowlane, które wydajemy firmie. Jest tego wszystkiego
do zaksięgowania, rozliczania, że się trudno wyrobić. W czerwcu wysłali mnie na
szkolenia, teraz muszę tego nauczyć naszego Madejskiego i księgowych z Zalipia
i Ciłków. Co innego wykład, a co innego dojść na przykład, czy faktycznie
poszło tyle paliwa, ile wykazuje pracownik. Bo on ukradnie, a napisze, że zużył na pagórkowatym terenie i
co mu zrobisz?
– Pal sześć tych krętaczy, tato. Połóż
się, zrobię ci okład na czoło. Jak się lepiej poczujesz, to pogadamy, opowiem
wam o tym przepięknym Budapeszcie.
– O to, to! Chłopcy też chcą posłuchać,
ich takie historie ciekawią, dla nich to, jak bajka.
–
Oni kończą obrządki i zamierzają spać w altanie na działce
Łukowskich, może już poszli – rzekł tato
w drzwiach łazienki.
Zmęczony ojciec zasnął kamiennym snem,
nie było komu opowiadać o urlopie. Po kolacji wyszły z dziećmi na
przechadzkę. Ostatnie dni lipca - wieczór był ciepły i pachnący.
– Boże mój, ja tu każdy kamień znałam,
każdą dróżkę, każde drzewo; a teraz tyle się zmieniło, że własnej wioski nie
poznaję – westchnęła Mirka rozglądając
się dookoła.
– A jak te bloki postawią, to już
całkiem się zmieni, W naszym końcu to tyle, że drogę wyrównali i każdy swoje
obejście ogrodził , reszta po staremu– rzekła mama usiłując dogonić bliźniaki,
które gnały przed siebie.
– Prosto do pałacu pędzą, do Celinki,
bardzo ją polubiły.
– Nie idźmy tam. Chrzestna zechce,
żebyśmy posiedziały, pogadały, a ja już jestem zmęczona. Przecież zanim
dzieciaki nakarmimy, wykąpiemy, będzie późno. Jutro możemy pójść do cioci Stasi
– rzekła skręcając w dróżkę prowadzącą do parku.
– Szkoda, ze tego Wilkiewicza puścili
do Zalipia, tam już zdążył mały sad założyć; a tu wszędzie widać brak
gospodarza. Niby kobiety pracują w tym ogrodnictwie, ale coś im słabo rośnie.
Stołówka miała mieć produkty własne, a wszystko kupują. A tamten porządek trzymał, jesienią można
było nakupić owoców za bezcen, a w tym roku wszystko rozkradli, choć ogrodzone.
– Plaga z tym złodziejstwem! Dawniej aż
tak źle nie było.
– Jak Maćkowiaki nastali ludzie się bali, bo był rygor i dyscyplina,
a teraz mówią , że i oni jakieś interesy robią na boku, tak, jak Markowski.
– Ładnie grosza naskładali w tym
Zalipiu – zauważyła Mirka i zawołała do córeczki: Jagusia nie siadaj. Idziemy
tam! – podniosła małą i prowadziła za rączkę. Heniu kroczył na przedzie
oglądając się, czy reszta podąża za
nim.
– A jak! – potwierdziła mama – kupili
dom, zrobili remont, zmienili samochód. Że już o tym, że dzieci wyuczyli ,
wywianowali nie wspomnę. Jak pamiętam, Misia zawsze lubiła wypić,. On niby taki
z głową w obłokach – ale, widzisz o swoje umieli zadbać.
–
– Już oboje pożenili?
– A jakże! Bożenka w Kielcach, po
studiach prawniczych opływa w dostatki. Sylwek drugi rok w NRD na kontrakcie.
On jest od tej maszynerii w cukrowniach. Zna się na tym, jak to wszystko zgrać
przy uruchomieniu. Tak, że on jedzie tu i tam, gdzie rusza cukrownia. Taka
komitywa z Łukowskimi, bo Waldka tam wkręcili. Chłopak sporo grosza zarobił w
zeszłe wakacje; a co matce różnego sprzętu nawiózł!
– No patrzcie, jak nie na uczelni, to
za granicą a u rodziców króciutko.
-Ano tak, nie pamiętam kiedy tu dłużej
pobył, choć jedynak, niewiele się starymi przejmuje – rzekła mama i wzięła
wnuczka na ręce, bo się co chwila potykał na wystających korzeniach starych lip
– wWracamy córcia, dzieciaki lekko ubrane, a to już wieczór, już się chłodno
robi.
– Coś pani Krysi nie widać, dziadek też jakiś nadęty chodzi – zauważyła Mirka wyjmując klucz ze schowka za doniczkami.
– Sąsiadka u Helci. Tam u starych Rogowskich żniwa, u młodych budowa domu – pełne ręce roboty. Jasiek dopiero w sierpniu ma przyjechać, no to dziadek tu gospodarzem.
Komentarze
Prześlij komentarz