Przejdź do głównej zawartości
03.09.2021r. Uparta miłośc t.II r,10 [2] – – Czy mi się zdaje, czy pan Walenty jakiś dziś markotny? – zagadnęła pani domu, już na podwórku. – Co prawda, to prawda. Moja mi ćwieka w głowę zabiła, jak wróciła od siostry. Rzekła, że my na zimę chyba się stąd zabierzemy. – No, a dokąd? - A tam, pod Leszno. Szwagier się pobudował. Ich stara chałupa stoi pusta. Chcą parę tysięcy odstępnego i można mieszkać. Ona lubi, by było tak, jak u was – swoje podwórko, ogród, sadek. No i rodzinka za płotem. A tu w Rostowie, to się w kamienicy mieszka. Przed ślubem zrobiłem remont, niby ładnie i wygodnie i co z tego? – Rodzina, to rodzina, jak ,żona chce do swoich, nie ma rady, trzeba iść za nią. – podsumowała Mirka zerkając na Alka. Wyglądało na to, że perspektywa rozstania z majstrem odbiera mu wszelką fantazję i humor. – Pewnie to już ostatnia nasza robota, Aluś Odpalaj maszynę, jedziemy. A szefowa nich dzieciaki bierze do domu, bo zaraz będzie padać. – Spojrzała na ciemniejące niebo i pobiegła do piaskownicy po bliźniaki. Wracając spostrzegła Renie, w pośpiechu zbierającą pieluszki ze sznura. Pomogła jej i ledwo schroniły się na ganku lunęło, jak z cebra.. – I jak malutka? Co tam wybadali? – Aż się mówić nie chce – Reni załamał się głos – potwierdzili, że lewe bioderko jest niezupełnie wykształcone. To się da wyleczyć, powiedzieli. Ale tak mi dziecko zabidowali, poodparzali, że strach! Do tego nie chce jeść; całą noc nam przepłakała. Kiedy Adam będzie? – Dopiero w sobotę – No to jutro musimy jechać do przychodni. I tak, jedna bieda goni drugą. Mirka serdecznie objęła sąsiadkę, jednakże nie było czasu na pocieszanie, bo bliźniaki wyszły na deszcz. Na obchodne rzekła: - Adam przedtem pracował w klinice ortopedycznej, ma tam znajomych. Nie martw się, na pewno pomoże. Zaniedbana dysplozja stawu biodrowego może prowadzić do kalectwa. Adam zdawał sobie z tego sprawę, dlatego nie zwlekał z wizytą klinice ortopedycznej. Udało mu się zarejestrować małą na wizytę u dobrego specjalisty i szedł właśnie podziemnym korytarzem na oddział, gdzie kiedyś pracował, gdy niespodzianie na jego drodze stanął doktor Pacula. Okazało się, że się rozmyślił i wrócił do swego szpitala i pracował; rzetelnie, jak dawniej i jak przed wyjazdem, był cichym skromnym człowiekiem, życzliwym ludziom. Przywitali się serdecznie i pan Gieniu zaprosił Adama do nowootwartej kawiarenki. Przesiedzieli tam prawie dwie godziny; czas minął, jak jedna chwilka, gdy tak wiele było do opowiedzenia. Adam pytał o pracę, o to, czy inne miejsce, wiele ich nauczyło, o wrażenia. Później chłonął, odpowiedzi. A słuchając, przenosił się tam, daleko i był na moście przed Wersalem, przed Palace des Vosges, albo w samym Centre Pompidou. Ach, te place, parki, katedry, malownicze zaułki, uliczne kafejki! Ach, ten Paryż – z jego nastrojem, muzyką, poczuciem wolności! Jak to zapomnieć?! Pan Gieniu nie wpadał w ekstazę, spokojnie relacjonował o pracy w dużej klinice przy Rue de Severes, o rozrywkach, o zakupach na Clignancourt, o kuchni francuskiej i wyprawach za miasto. Stypendyści jadali przeważnie w tanich, studenckich stołówkach; a że na targowiskach można było nabyć za bezcen najróżniejsze warzywa i owoce – pichcili też sobie sami. A takie sklepy jak Marie –Anne Kantin, czy Roger Alleosse na rue Poncelet – oferujące najdroższe sery i inne charakterystyczne dla Francji specjały – to się podziwiało z daleka. – Kiedyś wybraliśmy się z Anną i naszym przyjacielem Luisem do sklepu, który wyglądał dokładnie tak, jak sto lat temu. Nazywa się ‘ Izrael”; tam nakupiliśmy tyle różnych przypraw, że było dla rodziny i znajomych Adam milczał chwilę , po czym cicho zapytał: - A co u Ani, jest w Polsce, czy została? – Wróciliśmy razem, dziewczyna zmieniła plany, już nie chce być chirurgiem, myśli o psychiatrii.. – Już jest całkiem zdrowa?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

31 październik 2018r.  W życiu bywa różnie5       W             zasadzie nikt nie był jej teraz potrzebny, najtrudniejszy okres minął.   Agnieszka dostawała stypendium, były małżonek od czasu do czasu przypominał sobie, że ma troje dzieci i przysyłał parę złotych. Dzieciaki były na tyle samodzielne, że mogła brać dodatkowe dyżury i radziła sobie całkiem nieźle z utrzymaniem rodziny. Postanowiła, że nic w swoim życiu zmieniać nie będzie. Kończył się właśnie kolejny rok i Iwona umyśliła sobie, że urządzi u siebie składkowego Sylwestra - korzystając z tego, że babcia wzięła do siebie dzieci na przerwę świąteczną.   Dobrze wstawiona Bożka przyjęła pierścionek zaręczynowy od swego adoratora i starała się nie myśleć, co będzie jutro. Zaraz po północy przyszedł niespodziewanie nieproszony gość - Rysiek. Był trzeźwiutki i bardzo poważny. Złożył Iwonie życzenia, a później ukląkł przed nią i wyrzekł głośno -Pani Bożeno, ja panią kocham. Jest pani dla mnie najukochańsza, jedyna
6.01.2024r. Uparta miość .III r.6[2] Pani Pelagia, widząc, że Mirce wrócił spokój, siadła naprzeciwka i poczęła wykładać swoje racje. - Pani Aldona nawet połowy swoich sprzętów nie zabrała; kazała mi szukać kupca. Na co jej stare graty, przecież te Żaki, to bogacze - mają rzeźnię, prowadzą sklep mięsny, co im bida zrobi? - . Nasza Aldonka dobrze zrobiła, ze nie patrzyła, że ten Jakub gruby, że prostak - liczy się serce. Ona by pani wszystko darmo dała, tylko na co to dyrektorce? - Komu oddała klucze? - Jeszcze nikomu, ale , kochana, pomyśl, gdzie się pakujesz.Ja dobrze pamiętam Baciarkową; przemiła kobieta. Jeszcze szkoła nie była gotowa - oni zamieszkali. No i co? Może trzy może cztery lata i zmarniała. Baciarek - młody wdowiec uwijał się i w domu, bo było dwoje dzieci i w pracy. Szkołę wykończył, dzieci wykształcił i niestety rozm stracił. Pani już była, jak ta Wioletta tu nastała/? Zadręczyła chłopa. Kiedy go brakło, to takie Sodomy, Gomory tu wyprawiała, że strach! Na szczę