Przejdź do głównej zawartości
16.10.2021r. Uparta miłość t.II r. 13 [2] moralności, jak wy niegdyś? Przed Bożym Narodzeniem nastała pogoda zmienna i kapryśna. W taki czas Zalewscy wybierali się do Szczecina na wesele . Pan Andrzej – przyjaciel rodziny, u którego mieli się zatrzymać, nalegał, by przyjechali w przeddzień. Tak też zrobili; razem spożyli wieczerzę wigilijną i w świąteczne popołudnie, wypoczęci, pojechali na ślub. Choć Elwira nie miała, oprócz paru dalszych kuzynów, żadnej rodziny; wesele było okazałe. Hulało na nim pół akademika, wielu dostojnych profesorów, oraz rodzina i przyjaciele Przemka. Panna Młoda subtelna i piękna tak się zalewała łzami w czasie ceremonii ślubnej, że Mirka zapomniała, że był czas, kiedy najchętniej odradziła by Przemkowi ten związek. – Co może miłość! Popatrz na nich – jacy zadowoleni, piękni. Daj Boże, niech im się wszystko ułoży jak najlepiej – szeptała do ucha mężowi, gdy stali w długiej kolejce, by złożyć życzenia. – Ano tak i ja życzę im jak najlepiej, szkoda tylko, że mój przyjaciel przenosi się do Szczecina. Będę musiał szukać nowego lokum, tamto na jednego za drogo – odrzekł. – O czym ty ,chłopie, myślisz w takiej chwili?! – śmiała się szturchając go w bok. Po ceremonii ślubnej, orszak weselny ruszył do pobliskiego lokalu, gdzie było wesele. Dzień był mglisty i dość ciepły; wieczorem chwycił mróz. W światłach latarni migotały drobniutkie płatki śniegu. Starosta weselny poprosił parę osób, by pomogły przenieść wiązanki kwiatów do sali weselnej. Mirka kroczyła z naręczem kwiatów; [Adam pobiegł przestawić samochód na ulicę Szwoleżerów pod hotel asystencki, gdzie mieli spać ]– delektując się ich wonią rozmyślała: - Taki piękny start we wspólne życie. czy gwarantuje szczęście? Nie przewidzisz, człowieku, co po drodze, więc bierz Pana Boga za pomocnika – innej rady nie ma! Muzykanci stali na schodach, grali uroczystego marsza, goście zapełnili salę – zaczęło się wesele! Do pana Andrzeja, na Kijewo wrócili dopiero w drugi dzień Świąt wieczorem. Starszy pan kończył odśnieżanie schodów ze świeżego śniegu. – No powitać weselników! Jak tam wybawili się, wytańczyli? Wchodźcie, wchodźcie. koteczki, już i ja idę, tylko szuflę schowam do szopki -No to jak? – najpierw coś zjecie, czy pójdziecie jeszcze pospać? – zapytał po chwili zdejmując kurtkę i przygładzając siwą czuprynę. – My to chyba weźmiemy szybki prysznic, a potem ruszymy w drogę do Stargardu. – O, co to - to nie! Ani mowy nie ma! Dopiero co wysłuchałem prognozy pogody. Do północy śnieg z deszczem, a później znaczne ochłodzenie, co oznacza gołoledź! A ty jesteś po imprezie, gdzie wiadomo, coś się wypiło, do tego niewyspany. Przenocujecie, a jutro się zobaczy. Młodzi popatrzyli na siebie. – Chyba zrobimy tak, jak pan radzi; tylko musiałabym zadzwonić do mamy, by się nie martwili – rzekła Mirka i wyszła na hol, gdzie był aparat. – Niech pan złoży gazetę; myśmy tu przywieźli dla pana trochę smakowitości z wesela – Adam począł wyjmować z torby miseczki, słoiczki i zawiniątka. – Nic nie wykładaj, synku – zaprotestował pan Andrzej. – wszystko zanieś do samochodu. Moja mała lodówka jest pełna, zanieś do bagażnika, szkoda, jakby się miało zepsuć. Zjemy sobie dietetyczną kolacyjkę, pogadamy, możemy wypić po kieliszeczku dereniówki na dobre spanie i wystarczy. A te mięsiwa, torty – to nie na mój żołądek! Goście nie byli głodni, więc pan Andrzej zaparzył aromatyczną herbatę i wypytywał o profesorów uczestniczących w uroczystości w nadziei, że kogoś będzie znał. Młodzi opowiadali o gościach, o zabawnych wpadkach Pana Młodego, o niezrównanym Staroście weselnym, o prezentach, o swoich wrażeniach. Pan Andrzej niby słuchał, a w istocie tak kierował rozmową, aby choć trochę zahaczyć o tematy polityczne. – Czytałeś, Adam, ten artykuł o wizycie Gierka we Francji? - wskazał na tytułową stronę w „Polityce”.? Popatrz ten Giscard d”Estaing kształcony w najlepszych szkołach, niemal od dziecka przygotowywany do rządzenia , siada do rozmowy z byłym górnikiem! I rozmawiają sobie, jak równy z równym, bez tłumacza. A o licencji Berlieta co myślisz? – Myślę, że cała wizyta naszej delegacji, to sukces na skalę międzynarodową. Zobaczymy, co na to Rosjanie, Breżniew tak łatwo nie odpuści! – Idź, dziecko połóż się – rzekł gospodarz patrząc jak Mirce kleją się oczy – my tu sobie jeszcze chwilę popolitykujemy i też idziemy spać. Słyszycie, jak deszcz dzwoni o szyby? Dopiero byście mieli podróż! Rano Adam zapytał żonę, co tam u rodziców. – Wszystko, jak najlepiej. Nasza panienka, jak słyszałam, pełna werwy. Mają w planie przyjechać do nas w Sylwestra, wtedy małą przywiozą. – W takim razie jedziemy do Pogórza; lepiej nam pomęczyć się jazdą po śliskim, niż ojcu. – Masz rację, Adaśku, zbieramy się, póki nic nie pada. Pan Andrzej poradził, by jechali przez Chociwel i Węgorzewo, w ten sposób skrócą sobie drogę do Szczecinka. Przed obiadem szczęśliwie dotarli na miejsce, choć przelotne opady deszczu ze śniegiem bardzo podróż utrudniały. Mama przywitała ich wylewnie, nakarmiła i oświadczyła, że lepiej złożyć się nie mogło, że wspaniale, że są! Bo po pierwsze drży o zdrowie Henia; chłopcy są przeziębieni, a mały żyć bez nich nie może. No i z Szymonem coś trzeba zaradzić! – A co się stało Szymkowi? Gdzie on jest, u Grzelakowej? – U nas jest, w pokoju na górze, pokłócił się w Święta z żoną i teściową. Mirka zajęła się synkiem, a Adam wpierw zbadał Piotrka i Pawła, a później poszedł do Szymona. Na stoliku stały talerze z nietkniętym obiadem, przy łóżku leżały stare gazety, a sam Szymek drzemał odwrócony do ściany. Popatrzył na gościa i znów się odwrócił. Adam był zbyt zmęczony, by przemawiać mu do rozumu, chciał wychodzić, gdy ten zapytał: - Wracacie dziś do domu? – Daj spokój, człowieku! Wiesz, jakie są drogi? Na dziś mi jazdy wystarczy. Jutro rano ruszamy. – A podwiózł byś mnie do Białośliwia? – Oczywiście, możesz też jechać z nami do Rostowa, a nawet wieczorem ze mną do Poznania, jakbyś chciał! – Adam liczył, że teraz da się pogadać. Szymek jednak zamknął oczy i najwidoczniej czekał, aż przybysz sobie pójdzie. Pod wieczór wrócił tato z pracy i wszyscy razem siedli do posiłku. I nareszczcie znaleźli się prawdziwi entuzjaści weselnych smakowitości. Mirka i Szymkowi zaniosła co nieco, ale i z nią nie chciał pogadać. – Trzeba mu dać spokój, nigdy nie był zbyt rozmowny; a tym bardziej teraz, gdy sam ze sobą musi dojść do ładu- skonstatował Adam. – E tam! Obsiadły go baby – i teściowa i żona i Helcia tam była, to im wygarnął! Co miał dać sobą pomiatać?- pośpieszyła bronić brata pani Lusia. - Dziwne, ,ze dawniej nie przeszkadzało mu to, Ze Brygidka miała narzeczonego i romans z nauczycielem. Jakby się teraz o tym dowiedział! Czy to czas w Święta wywlekać te sprawy i wyzywać żonę od najgorszych? - tato był bezstronny i dawał świadectwo prawdzie. – Do wojska go nie wzięli, jakaś przyczyna musiała być No i dlaczego nie chce jechać na badania ? – Nie służył w wojsku, bo ojciec kombatant wojenny, a on jedynak! Kto ma obrabiać te hektary? – rozsierdziła się mama. – Problem tkwi w tym, że Szymkowi trudno przyjąć do wiadomości, że przyczyna braku potomka może tkwić w nim. Dlatego wywleka stare sprawy. Wytyka żonie to wszystko, żeby zrozumiała, że i jej można wiele zarzucić. Tak dla wyrównania rachunków – tłumaczył spokojnie Adam. – Mój Boże, ile to niepotrzebnej złości może między ludźmi się narobić z tego, że nie rozumieją o co chodzi. Ale, ty Adam jesteś mądry – i Lisowa po raz pierwszy ucałowała zięcia. – A jak! W końcu doktor – rzekł Piotruś zachrypniętym głosem; Paweł tylko kiwał głową pokasłując. – Wy chłopaki weźcie sobie ciasta i jazda pod pierzynę! Jutro ojciec wykupi lekarstwa, żebyście wydobrzeli, zanim szkoła się zacznie – zarządziła mama. Nareszcie zrobiło się spokojnie. Ojciec wyjął z kredensu karafkę i nalał po kieliszku.- Wypijemy za ten Nowy Rok, żeby był lepszy od tego, co się kończy – wychylili toast i tato dodał - U nas w majątku nowego, że ho,ho! Przebąkują, że dożynki krajowe mają być w Koszalinie. Wszystkie majątki po drodze mają być przygotowane na inspekcję bo nie wiadomo którędy świta pojedzie. – Najwięcej zyskałby sam Koszalin. Dużo by tam trzeba zmienić, przebudować , odświeżyć, pomalować, żeby tam godnie przyjąć Gierka. Oczy wszystkich zwrócone byłyby na to miasto; moim zdaniem do tej pory dosyć dziadowskie. – rzekła Mirka. – Ciekawe jaką trasą pojadą, gdzie zechcą zajrzeć – rozważała mama – ale nawet jakby padło na Pogórze, no to co? Wszędzie porządek, czy to między czworakami, czy na głównym podwórzu. Maćkowiaki tego ludzi nauczyli. Do tego te bloki – i te już zamieszkałe i te w budowie. – Nową oborę, żebyście zobaczyli, jeszcze nie gotowa, ale już jest na co popatrzeć – dodał tato - a to zasługa Ludmiły. – Maćkowiaki majątkiem, owszem dobrze rządzą, ale między nimi ani ładu, ani składu. Jedno w prawo, drugie w lewo! Stasia Fabisiakowa mówiła mi, że on ma kochankę, a żonie wmawia, że był na polowaniu. – Lusia, byłaś tam, widziałaś? Po co plotki powtarzasz? – tato próbował powstrzymać wartki potok słów mamy, ona tylko machnęła ręką – Dawniej Ludmiła Wojtka zwodziła, ale teraz on z żoną się rozwodzi i z Werką siedzi. A ta matkuje jego dzieciakowi! –

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

31 październik 2018r.  W życiu bywa różnie5       W             zasadzie nikt nie był jej teraz potrzebny, najtrudniejszy okres minął.   Agnieszka dostawała stypendium, były małżonek od czasu do czasu przypominał sobie, że ma troje dzieci i przysyłał parę złotych. Dzieciaki były na tyle samodzielne, że mogła brać dodatkowe dyżury i radziła sobie całkiem nieźle z utrzymaniem rodziny. Postanowiła, że nic w swoim życiu zmieniać nie będzie. Kończył się właśnie kolejny rok i Iwona umyśliła sobie, że urządzi u siebie składkowego Sylwestra - korzystając z tego, że babcia wzięła do siebie dzieci na przerwę świąteczną.   Dobrze wstawiona Bożka przyjęła pierścionek zaręczynowy od swego adoratora i starała się nie myśleć, co będzie jutro. Zaraz po północy przyszedł niespodziewanie nieproszony gość - Rysiek. Był trzeźwiutki i bardzo poważny. Złożył Iwonie życzenia, a później ukląkł przed nią i wyrzekł głośno -Pani Bożeno, ja panią kocham. Jest pani dla mnie najukochańsza, jedyna
6.01.2024r. Uparta miość .III r.6[2] Pani Pelagia, widząc, że Mirce wrócił spokój, siadła naprzeciwka i poczęła wykładać swoje racje. - Pani Aldona nawet połowy swoich sprzętów nie zabrała; kazała mi szukać kupca. Na co jej stare graty, przecież te Żaki, to bogacze - mają rzeźnię, prowadzą sklep mięsny, co im bida zrobi? - . Nasza Aldonka dobrze zrobiła, ze nie patrzyła, że ten Jakub gruby, że prostak - liczy się serce. Ona by pani wszystko darmo dała, tylko na co to dyrektorce? - Komu oddała klucze? - Jeszcze nikomu, ale , kochana, pomyśl, gdzie się pakujesz.Ja dobrze pamiętam Baciarkową; przemiła kobieta. Jeszcze szkoła nie była gotowa - oni zamieszkali. No i co? Może trzy może cztery lata i zmarniała. Baciarek - młody wdowiec uwijał się i w domu, bo było dwoje dzieci i w pracy. Szkołę wykończył, dzieci wykształcił i niestety rozm stracił. Pani już była, jak ta Wioletta tu nastała/? Zadręczyła chłopa. Kiedy go brakło, to takie Sodomy, Gomory tu wyprawiała, że strach! Na szczę