Przejdź do głównej zawartości
7 września 2018r.


Trzy pierścionki

Jestem realistką twardo stąpającą po ziemi. Ale nastał dla mnie trudny czas -  rodzice się rozwodzili i choć miałam dwadzieścia pięć lat, ciężko to przeżyłam. Nigdy wcześniej nie uległam namowom, czy to koleżanek, czy natrętnych Cyganek i nie  wróżyłam sobie. A teraz, znękana, chciałam pociechy, że w przyszłości będzie lżej, jak obecnie. Dlatego przystałam na propozycję starej Cyganichy i pozwoliłam, by mówiła mi, co mnie czeka.
  Wkrótce zapomniałam o tym, co mi naopowiadała, to jedno wryło mi się w pamięć:
   - Trzy razy błyśnie na twoim palcu pierścionek zaręczynowy, ale ślubu nie będzie...Obrączka? – Co z tą obrączką ? Nie wiem, nie zapamiętałam.
  Nie miałam żadnego adoratora. Czas mijał, wróżba wywietrzała mi z głowy. Pracowałam na poczcie, nie lubiłam zabaw, dyskotek, tłumu. Cisza, spokój dom – moje książki, moje kwiaty; to był cały świat. Wiedziałam, że takie dziewczyny często zostają same, ale nie miałam zamiaru robić coś wbrew sobie. 
  Jednakże znudzona samotnością, pojechałam kiedyś do koleżanki, do sąsiedniego miasteczka. Zrobiłyśmy babskie zakupy, posiedziałyśmy w kawiarence, a później jeszcze do późna opowiadałyśmy sobie o tym i owym. W końcu Hania poszła spać do swego pokoju, ja zostałam w pokoju jej brata, który odbywał służbę wojskową. Nad ranem obudziło mnie chrapanie. Tuż obok spał urodziwy mężczyzna. Leżał rozrzuciwszy ramiona, kropelki potu lśniły na czole. Był tak uroczo niewinny i ładny w tym śnie, że długą chwilę mu się przyglądałam, oparta na łokciu, nim cichutko wstałam. Na krześle wisiał mundur.
   Zrozumiałam , co zaszło. Przyjechał w nocy i poszedł spać do swego pokoju. Może coś wypił, pewnie nie zapalał światła, być może myślał, że to Hanka śpi na jego tapczanie.
Śmiechom, żartom i przygadywaniom nie było końca. Tylko mama Hani była poważna.
-         No, niechby się Marzena dowiedziała, jej nie byłoby do śmiechu!
 Marzena, to narzeczona Bogdana, ślub był zaplanowany na wiosnę, kiedy to chłopak wyjdzie z wojska. Poznałam tę panienkę wieczorem na dyskotece. Tuliła swego żołnierzyka, czule mu coś szeptała, ukradkiem całowała, a on spoza jej ramion wciąż spoglądał na mnie. Następnego dnia kradliśmy chwile, by ze sobą pobyć, porozmawiać, by się choć dotknąć. Odczuwałam  ze wszystkich stron wrogość domowników, zdawałam sobie sprawę,  ,jak bardzo tu jestem zbędna i czym prędzej wyjechałam.
 
  Bogdan jednakże zdobył mój adres i na najbliższą przepustkę przyjechał do mnie. Tłumaczyłam, że jestem sporo starsza, że on ma zobowiązania – wszystko na nic. Jego miłość była, jak płomień, ja też musiałam się zająć tym ogniem.
  Spalaliśmy się w tym nagłym pożarze, jak dwie żagwie. Przyjeżdżał, jak tylko mógł, a rodzinka walczyła, by nas rozdzielić.
  Skończył służbę i wyjechaliśmy na Śląsk. Tam miał kolegów z wojska, którzy pomogli poszukać pracy i wynająć mieszkanie. Wielkie miasto, hałas, tłok, wyczerpująca robota – wszystko nowe i obce – było nam ciężko przywyknąć. Nosiłam na palcu zaręczynowy pierścionek i żyliśmy, jak małżeństwo, ale on coraz bardziej tęsknił za swoimi; przestaliśmy mówić o ślubie.
  Po roku spakował walizkę, zostawił mi list z przeprosinami i wyjechał.
Wróciłam do swego miasteczka i do swojej pracy. Czułam się przegrana, odrzucona, wzgardzona. Mama , która często do mnie dzwoniła widocznie  wyczuła to w moim głosie, bo przyjechała mnie pocieszać.
Po rozwodzie stała się bardzo religijna, związana z Radą Parafialną zajęła się działalnością charytatywną – to akceptowałam. Kiedy jednak zaczęła prawić mi kazania, straszyć potępieniem – miałam dosyć! Pokłóciłyśmy się tak, że długie tygodnie nie miałyśmy ze sobą kontaktu. Odczuwałam to bardzo boleśnie, gdyż teraz nie dość, że ojciec się mną nie interesował, nie dość, że narzeczony mnie rzucił – to jeszcze matka potępiła i zostawiła samej sobie.
Pozostał uraz i długi czas stroniłam od mężczyzn. Mama znów dzwoniła regularnie i próbowała zmienić moje nastawienie, tłumacząc, że ten właściwy na pewno kiedyś stanie na mojej drodze.
 Jak każda młoda kobieta chciałam mieć rodzinę dzieci, przytulny dom; toteż, gdy zjawił się w naszym urzędzie niezwykle przystojny, dystyngowany pan Stefan nie mogłam nie zwrócić na niego uwagi.
  Przeprowadzał kontrolę nie gardząc wspólnymi z załogą śniadaniami z kawą i słodkościami. Właściwie zwrócił na mnie uwagę dzięki moim wyjątkowo dobrym ciastom. Później próbowaliśmy kawy i tortów na mieście, a jeszcze później zaczęliśmy się umawiać na zwyczajne randki. Teraz raczej kierowałam się rozsądkiem: trochę ode mnie starszy, stateczny, poważny, urządzony. Przy tym bardzo grzeczny, nadskakujący – jednym słowem, to ten właściwy. Kina, kawiarnie, dancingi, spacery   po parku do późnej nocy – to był wstęp
  .
Kiedy doszliśmy do wniosku, że chcemy być z sobą na dobre i złe – stał się częstym gościem w moim skromnym mieszkanku. Oświadczył mi się na kolanach, nałożył na palec śliczny pierścionek z brylancikiem.
 Przyszła pora, żebym zagościła u niego. Urządzone ze smakiem i elegancją mieszkanie , robiło wrażenie! Spędziliśmy uroczy wieczór i upojną noc. Zaraz rano miałam wracać, na szczęście lalo,  jak z cebra. I na szczęście zabrałam się za przygotowanie posiłku.
   I tu zaczęło wychodzić szydło z worka: wszystko robiłam nie tak! Nie te garnki, nie te kubeczki, nie tak przy gazie... Byłam spocona, trzęsły mi się ręce po jego karcących uwagach. W pokoju było jeszcze gorzej, omal nie zepsułam bardzo drogiego odkurzacza. A kiedy przyszło do prasowania koszuli, wyrwał mi ją z rąk – strasznie źle to robiłam.
-         O Boże, w co ja się pakuję!? – pomyślałam w łazience patrząc na swoją czerwoną, zmienioną twarz. Wybiegłam na deszcz i odetchnęłam z ulgą.
-         – Kochaj Stefanku swoje mebelki, dywany, porcelanę i kryształy; nie wpuszczaj tylko do swego wychuchanego gniazdka żadnej kobiety, bo ci jeszcze coś potłucze!
   Następnego dnia, przez posłańca odesłałam mu pierścionek zaręczynowy. Żeby nie świecić oczami przed koleżankami, wzięłam sobie parę dni urlopu i pojechałam do mamy. Zastanawiałam się, czy powiedzieć, co zaszło.
   Mama wiedziała o moim związku ze Stefanem i rzec można -  kibicowała nam. Zapytała, więc opowiedziałam, jak było. Długo milczała zasmucona, po czym rzekła:
-           Widzisz Basiu, ty wszystko chcesz sama zdobyć, ustanowić poukładać. A to trzeba powiedzieć tak – Panie Boże oddaję ci moje życie, dysponuj nim, jak chcesz..
  .
-         -No, no i najlepiej wstąpić do zakonu! – przerwałam jej zniecierpliwiona. Nic nie odrzekła i zaczęłyśmy rozmawiać na inny temat.
W drodze powrotnej, patrząc na przesuwające się za oknami pociągu wczesnojesienne krajobrazy, rozmyślałam o moim nieudanym życiu, a w sercu narastało rozgoryczenie. Moje koleżanki mają rodziny, domy, samochody – ja nie mam nic – jestem sama, żadnych oszczędności żadnego dostatku.
   Wtedy powzięłam takie postanowienie, że będę tak żyć, żeby użyć – bez szukania towarzysza na całe  życie. Tylko, że do tego potrzebne były pieniądze. Po jakimś czasie, przypadkiem wpadło mi w ręce ogłoszenie o wycieczce do Turcji. Wiedziałam, że ci, co tam jeżdżą, później nieźle zarabiają sprzedając przywiezione rzeczy. Pojechałam.
 Towarzystwo było wesołe, zaradne; w sztuce handlowania biegłe , a ja  pojętną uczennicą i w rezultacie sporo zarobiłam i wspaniale się bawiłam. Wciągnęłam się w to i jeździłam ze stałą paczką przez rok. Sprzedałam swoją kawalerkę i kupiłam większe mieszkanie, trochę odłożyłam na samochód, no i poznałam sympatycznego pilota wycieczek.
Mocno trzymałam uczucia w ryzach, a serce nie sługa – mówiło, że znów pokochało. On był wdowcem, stracił żonę w wypadku, sam cudem ocalał, utykał tylko na nogę. Był małomówny, zamknięty w sobie; może też starał się trzymać uczucia na wodzy.
  Tylko po co? Nie byliśmy zbyt młodzi, by wybrać pochopnie, ani zbyt starzy, by nie stracić głowy. Właśnie nastała słodka, ciepła wiosna i uczucie znienacka zawładnęło nami. To już nie była nadzieja – to była niezłomna pewność, że to najprawdziwsza miłość, która musi zakończyć się małżeństwem.
   Przywieźliśmy kiedyś sporo biżuterii, przeważnie ze złota. Sprzedawaliśmy nasz towar na miejskim bazarku. Ruch był spory; jakiejś klientce bardzo podobał się pierścionek z pięknym szafirowym oczkiem – oglądała, kaprysiła, żeby ją zachęcić do kupna, ja nałożyłam pierścionek. Nałożyłam, ale ze ściągnięciem były kłopoty. Pod wieczór, gdy zwinęliśmy stoisko mój Mateusz pocałował mnie czule i szepnął – zostaw sobie ten pierścionek i traktuj jako zaręczynowy.
 Serce zadrżało wtedy we mnie, ale odpędziłam złe myśli. Parłam do ślubu, w zasadzie nic nie stało na przeszkodzie.
  Kupiliśmy domek i w szybkim tempie urządzaliśmy, tu miało być nasze wesele. Spodziewałam się dziecka. Mateusz drżał o mnie.; doświadczałam całego morza czułości, opieki i troski.
  Tego dnia pojechał do tartaku po deski, belki, jakieś słupki. Zapadał wczesny, jesienny zmrok.
  - To za długo trwa - myślałam niespokojna spoglądając na jego telefon zostawiony w przedpokoju. Ale przecież to tak blisko, cóż może się stać?
 Zamarłam , gdy zadzwoniono do drzwi. Twarze policjantów były takie blade, współczujące. Zrobiło mi się słabo, w szpitalu z trudem uratowano ciążę.
  Mateusz chciał poprawić wiązanie, by deski się nie zsunęły. W tym momencie traktorzysta ruszył. Przywalony, zmarł na miejscu. W kredensie, w pudełeczku czekały obrączki.
  Dopiero takiego nieszczęścia było trzeba, bym wróciła do kościoła. Bym wśród pokornej prośby umiała wyszeptać
  :- Panie Boże przyjdź mi z pomocą, bo nic mi się nie udaje, bo sobie nie radzę..
 Mama  stara się o wcześniejszą emeryturę, jeśli jej się uda – będę ją namawiała, żeby u mnie zamieszkała. Mały Mateuszek będzie miał kochającą babcię, a ja pomoc i oparcie. Chciałabym nauczyć się od niej ufnego patrzenia w przyszłość, zawierzenia swego życia Opatrzności.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

31 październik 2018r.  W życiu bywa różnie5       W             zasadzie nikt nie był jej teraz potrzebny, najtrudniejszy okres minął.   Agnieszka dostawała stypendium, były małżonek od czasu do czasu przypominał sobie, że ma troje dzieci i przysyłał parę złotych. Dzieciaki były na tyle samodzielne, że mogła brać dodatkowe dyżury i radziła sobie całkiem nieźle z utrzymaniem rodziny. Postanowiła, że nic w swoim życiu zmieniać nie będzie. Kończył się właśnie kolejny rok i Iwona umyśliła sobie, że urządzi u siebie składkowego Sylwestra - korzystając z tego, że babcia wzięła do siebie dzieci na przerwę świąteczną.   Dobrze wstawiona Bożka przyjęła pierścionek zaręczynowy od swego adoratora i starała się nie myśleć, co będzie jutro. Zaraz po północy przyszedł niespodziewanie nieproszony gość - Rysiek. Był trzeźwiutki i bardzo poważny. Złożył Iwonie życzenia, a później ukląkł przed nią i wyrzekł głośno -Pani Bożeno, ja panią kocham. Jest pani dla mnie najukochańsza, jedyna
6.01.2024r. Uparta miość .III r.6[2] Pani Pelagia, widząc, że Mirce wrócił spokój, siadła naprzeciwka i poczęła wykładać swoje racje. - Pani Aldona nawet połowy swoich sprzętów nie zabrała; kazała mi szukać kupca. Na co jej stare graty, przecież te Żaki, to bogacze - mają rzeźnię, prowadzą sklep mięsny, co im bida zrobi? - . Nasza Aldonka dobrze zrobiła, ze nie patrzyła, że ten Jakub gruby, że prostak - liczy się serce. Ona by pani wszystko darmo dała, tylko na co to dyrektorce? - Komu oddała klucze? - Jeszcze nikomu, ale , kochana, pomyśl, gdzie się pakujesz.Ja dobrze pamiętam Baciarkową; przemiła kobieta. Jeszcze szkoła nie była gotowa - oni zamieszkali. No i co? Może trzy może cztery lata i zmarniała. Baciarek - młody wdowiec uwijał się i w domu, bo było dwoje dzieci i w pracy. Szkołę wykończył, dzieci wykształcił i niestety rozm stracił. Pani już była, jak ta Wioletta tu nastała/? Zadręczyła chłopa. Kiedy go brakło, to takie Sodomy, Gomory tu wyprawiała, że strach! Na szczę