Przejdź do głównej zawartości
5.11. 2018r.



Wybaczyć



  Kto wie, może gdyby teściowa tak nie dokuczała  Jackowi, ten nie pomyślałby o wyjeździe za granicę. Halina, jego żona ,pracowała, zarabiała – a on głównie szukał pracy.., chociaż z bardzo dobrymi wynikami ukończył technikum rolnicze.

  Mieszkali u teściów, a ci po okresie wielkiej przychylności – po czasie ,wprost patrzeć nie mogli na zięcia.  Niechęć rodziców jeszcze bardziej cementowała uczucie obojga młodych.
  W tym czasie wielu kolegów Jacka wyjeżdżało do Anglii – Halina nie chciała słyszeć, o tym, że i on wyjedzie, kochała męża takim, jakim był; cieszyła się z każdego grosza, który gdzieś zarobił. Byliby bardzo szczęśliwi, gdyby mieli własny kąt.
  Mama szukała, pytała, aż wreszcie  dowiedziała się, że jest wolne mieszkanie przy składzie materiałów budowlanych i tamże potrzebują księgowej.
   Rodzice uruchomili stare znajomości i Halina dostała tę pracę i przydział na to mieszkanie.
  Młodzi szaleli z radości, rodzice pomagali urządzać nową siedzibę, nie szczędząc zięciowi złośliwych uwag, że to on, mężczyzna ,powinien zapewnić rodzinie lokum, a nie czekać na gotowe.

  Traf chciał, że kiedyś, gdy wymęczony do cna wyszedł z domu, by odetchnąć – spotkał kolegę. Jakub miał załatwioną pracę w Austrii w wielkim ogrodnictwie; ten , który go zwerbował, kazał mu szukać jeszcze paru chętnych. Usilnie więc namawiał Jacka, żeby z nim jechał.
   Żona była przeciwna, bała się rozstania, czekania, wielomiesięcznej rozłąki. Przekonał ją, że pieniądze się przydadzą na wyposażenie mieszkania, że czas najwyższy, żeby on - głowa  rodziny , zapewnił tej rodzinie byt.
   Halina poradziła się rodziców, a ci całą mocą poparli zamiar zięcia. I tak, pod koniec lutego Jacek wyjechał.
W listach  pisał, że ciężko pracuje, ze bardzo tęskni i że przyjedzie na Wielkanoc.
   Halina męczyła się w nowej  pracy, która była o wiele bardziej wyczerpująca, niż poprzednia i powolutku odnawiała pokój za pokojem. Zarywała noce – schudła, zmizerniała, ale zdążyła.
 Tymczasem Jacek poznał Anję i Zdenkę – dwie urocze Bułgarki i z nimi spędzał  wolny czas. One wysyłał cały swój zarobek do domu i wciąż były bez grosza.
  Jacek miał gest – fundował obiady, trunki, bilety do dyskotek. Dziewczyny miały swoje kaprysy, a oni z Jakubem nie byli tacy, co odmawiają, tym bardziej, ze panienki odwdzięczały się, jak umiały.

   Krótko przed Wielkanocą szef ogłosił, że jak popracują przez tydzień do dwudziestej, to da im tydzień urlopu i specjalną premię świąteczną.
 Jacek zadzwonił do żony, że ma niestety tylko dwa dni wolnego, więc nie opłaci mu się przyjeżdżać. Ten tydzień przehulali w eleganckim pensjonacie nad samym Dunajem. Dawniej bał się pięknych kobiet o obfitych kształtach – teraz wręcz odwrotnie...

  Halina spędziła święta z rodzicami i choć było i dostatnio i miło, gdy tylko zostawała sama – płakała.
  Coś się działo na linii, cały czas telefon męża milczał. Gdy wróciła do mieszkanie, rozejrzała się i pomyślała: a może to i lepiej, jeszcze tyle jest do zrobienia; niech będzie naprawdę pięknie, gdy wróci. Trzeba mądrze wydać pieniądze, które przysłał – nich widzi efekty swojej pracy.

   I znowu wróciła do przerwanych prac, a pociechą były jedynie listy od Jacka.
Minął maj i czerwiec. Jacek pisał, że przyjedzie w lipcu na urlop; Halina nie mogła spać z tęsknoty i emocji. Wstawała w nocy, przyciskała do serca zdjęcie męża, patrzyła w gwiazdy i marzyła o szczęściu, które jest już o krok.
 Małżonek faktycznie chciał przyjechać, ale po pierwsze – pieniędzy uskładało się śmiesznie mało, a po drugie dziewczyny tak prosiły, tak nalegały, że przełożył wyjazd.
 Nadeszła późna jesień, pracownicy rozjechali się, wrócił i on.
 Halina pożyczyła od ojca samochód i wyjechała po męża do Warszawy.
  Jackowi udało się przyjechać z Krakowa z kolegą, był w stolicy nieco wcześniej, przywitał żonę wymówkami, że nie odbiera telefonu, że on zmęczony, że on czeka..
   To było pierwsze bolesne uderzenie w jej stęsknione serce. Przebaczyła mu natychmiast, całą drogę zagadywała, rozpytywała; a gdy dotarli na miejsce -  przygotowała kąpiel, nakarmiła, ułożyła do snu.
   Rano obsypała jego ciało pocałunkami, a gdy zamknął ją w ramionach, prawie umierała ze szczęścia.
  Chciała, żeby opowiadał, jak tęsknił, jak czekał; na czym polegała jego praca – zbywał ją półsówkami i pod byle pretekstem wychodził z domu. I znów ból w sercu, że jest tak, a nie jak w marzeniach.
 Nim się przestawiła na inne myślenie, była bezbronna
 wobec wciąż nowych bolesnych ciosów.
 
  Jacka wszystko drażniło, wszystkim gardził, bo nic nie było tak wspaniałe, jak życie, które widział w Austrii. Rodzinę i znajomych traktował z góry; rozmawiając z nim , odgadywało się, co ma na myśli: byłem nikim, teraz jestem kimś, a wy nie dorastacie mi do pięt!
  Załatwiał formalności, by otworzyć firmę transportową, póki co, zaczął pracować w składzie budowlanym, lecz praca ta mierziła go, krótko wytrzymał. Miotał się po domu i cale rozdrażnienia wyładowywał na żonie.
  Umęczona nadmiarem przykrych doznań , zasłabła kiedyś w pracy. Gdy sprowadzono męża, ten zaczął od progu:
 - A ty co znowu wymyśliłaś?
Wtedy, mimo bólu w piersiach i braku tchu, dobitnie wyrzekła:
-         Precz!
-          Nie pomogły przeprosiny, tłumaczenie i proszenie; na wszystko miała jedną odpowiedź: -Wynoś się! Precz!
-         Wynajął mieszkanie, sfinalizował starania o otwarcie firmy, wziął w leasing dwa samochody dostawcze i zaczął robić niezłe interesy.
   Zamiast się tym wszystkim cieszyć, nieustannie śledził życie Haliny. Drażniło go to, że ona -  taka oddana, zakochana – tak szybko pozbierała się po rozstaniu. Skądś ma pieniądze, by wykupić mieszkanie na własność. Zaczęła dbać o siebie, jak nigdy. Co się za tym kryje?
           A jemu było bardzo źle. Zupełnie sobie nie radził zdany na siebie.
  Niby coś miał, niby coś znaczył – tylko po co i dla kogo? Do tego przeżył parotygodniowe piekło niepokoju – czy nie zaraził się AIDS, gdyż nieustannie był przeziębiony.
   Na szczęście wyniki badań wykluczyły to. I tak, jak wcześniej z lubością wspominał cudowne lato w Austrii, tak teraz przeklinał tamte chwile i ze wstrętem odganiał wspomnienia.
-Złapałem się, jak sztubak na lep oszustek. Goniąc za nic nie wartym, wyświechtanym świecidełkiem – straciłem skarb – do takiego wniosku doszedł analizując swoją sytuację.
   Minął prawie rok od rozstania, a pragnienie powrotu do żony nie zmalało, lecz przesłoniło wszystkie inne dążenia i zamiary.
 Zbliżało się Boże Narodzenie – pomyślał:
   - Jeśli nie teraz, to kiedy? Nakupił prezentów, lecz dni mijały a jemu wciąż coś stawało na przeszkodzie, by wybrać się do żony.

   I tak nadeszła Wigilia, po Halinę przyjechali rodzice. Poprosiła, by po drodze zajechać do Jacka, nazbierało się bowiem sporo listów i pism urzędowych do niego. Mama nie była tym zachwycona:
-         Dawno trzeba było wybrać się na pocztę i zrobić z tym porządek; z jakiej racji masz się bawić w listonosza? Córka milczała.
-         [1]Jechali jakiś czas w milczeniu przyglądając się bogato, pięknie udekorowanym ulicom.
-         - Nie wszyscy się nadają, żeby wyjeżdżać za pracą, lepiej by było dla ciebie, żeby Jacek nie wyjeżdżał – rzekł tato zerkając w lusterko na Halinę dyskretnie ocierającą oczy.
  Podjechali pod blok Jacka.
-  Nie będę wchodziła – rzekła  – położę wszystko pod drzwi i już jestem .
 Jacek spał po nocnym kursie, jakimś cudem ocknął się i nasłuchiwał odgłosów zza drzwi, podszedł i otworzył je na oścież. Halina aż podskoczyła przestraszona.
  Stali naprzeciwko siebie zaskoczeni, uradowani, rozbawieni. Po chwili drżącym głosem poprosił, by weszła. Wzbraniała się, tłumacząc, że na dole czekają rodzice.
-         Dzisiaj, w ten święty dzień , nie odmawia się. Wejdź na chwilę, przełamiemy się opłatkiem.
-          Popatrzyli sobie w oczy. A w oczach była tęsknota i niewygasła miłość i łzy. Z kawałeczkami opłatka w rękach przytulili się do siebie w milczeniu.
-          Nie mogli wyrzec ani słowa, w obawie, że wybuchną łkaniem.
-         Błagam cię Halinko, przebacz mi – wyszeptał z trudem. Wróć do mnie .Wytarła oczy i pociągnęła go za rękę.
-         Chodź, złożymy rodzicom życzenia i powiemy im, że urządzamy sobie naszą Wigilię!
-         Zrobili zakupy, usmażyli jakąś rybę i przegadali pół nocy. Przez całe dwa dni Świąt Jacek przepraszał żonę.
-            Uzyskał przebaczenie i to tak daleko posunięte, że po dziewięciu miesiącach urodziła mu córeczkę.
-         Narodziny wnuczki wiele zmieniły w stosunkach rodziców z młodymi; szczególnie ojciec przekonał się do zięcia. Mama zachowywała wciąż rezerwę, aż do momentu, gdy zięć zaproponował, by mała nosiła imię po babci – Eleonora.
-            Mama zwierzyła się córce, że jest poruszona decyzją   Jacka, bo to przecież dosyć staroświeckie imię , a do tego niektórzy mówią, że takie twarde, szorstkie.
-          Nieprawda,- Jacek uważa, że jest dostojne i brzmi po królewsku!
-          To teściową rozbroiło. Teraz każde święta spędzają razem. Dziadek kupuje choinkę do samego sufitu  i z lubością stroi dla ukochanej wnusi.
a.


[1]

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

31 październik 2018r.  W życiu bywa różnie5       W             zasadzie nikt nie był jej teraz potrzebny, najtrudniejszy okres minął.   Agnieszka dostawała stypendium, były małżonek od czasu do czasu przypominał sobie, że ma troje dzieci i przysyłał parę złotych. Dzieciaki były na tyle samodzielne, że mogła brać dodatkowe dyżury i radziła sobie całkiem nieźle z utrzymaniem rodziny. Postanowiła, że nic w swoim życiu zmieniać nie będzie. Kończył się właśnie kolejny rok i Iwona umyśliła sobie, że urządzi u siebie składkowego Sylwestra - korzystając z tego, że babcia wzięła do siebie dzieci na przerwę świąteczną.   Dobrze wstawiona Bożka przyjęła pierścionek zaręczynowy od swego adoratora i starała się nie myśleć, co będzie jutro. Zaraz po północy przyszedł niespodziewanie nieproszony gość - Rysiek. Był trzeźwiutki i bardzo poważny. Złożył Iwonie życzenia, a później ukląkł przed nią i wyrzekł głośno -Pani Bożeno, ja panią kocham. Jest pani dla mnie najukochańsza, jedyna
6.01.2024r. Uparta miość .III r.6[2] Pani Pelagia, widząc, że Mirce wrócił spokój, siadła naprzeciwka i poczęła wykładać swoje racje. - Pani Aldona nawet połowy swoich sprzętów nie zabrała; kazała mi szukać kupca. Na co jej stare graty, przecież te Żaki, to bogacze - mają rzeźnię, prowadzą sklep mięsny, co im bida zrobi? - . Nasza Aldonka dobrze zrobiła, ze nie patrzyła, że ten Jakub gruby, że prostak - liczy się serce. Ona by pani wszystko darmo dała, tylko na co to dyrektorce? - Komu oddała klucze? - Jeszcze nikomu, ale , kochana, pomyśl, gdzie się pakujesz.Ja dobrze pamiętam Baciarkową; przemiła kobieta. Jeszcze szkoła nie była gotowa - oni zamieszkali. No i co? Może trzy może cztery lata i zmarniała. Baciarek - młody wdowiec uwijał się i w domu, bo było dwoje dzieci i w pracy. Szkołę wykończył, dzieci wykształcił i niestety rozm stracił. Pani już była, jak ta Wioletta tu nastała/? Zadręczyła chłopa. Kiedy go brakło, to takie Sodomy, Gomory tu wyprawiała, że strach! Na szczę