Przejdź do głównej zawartości
04.03.2019r.






 Trzcina na wietrze


Było upalne lipcowe popołudnie. Dziewczyna siedziała na ławeczce i czekała na autobus. Trzymała, jak wiejskie babcie ,torbę z zakupami na kolanach i jak wiejskie panienki przyjechała do miasta po zakupy w butach na wysokich obcasach. Strój też miała jakiś pretensjonalny, ale była ładna i nie zwracała na Romana najmniejszej uwagi -  co się rzadko  zdarzało. Do tego okazało się , że jadą tym samym autobusem, wysiadła po drodze, w małej wiosce, więc wiedział, gdzie jej szukać.
   Systematycznie jeździł na dyskoteki w okolicznych miejscowościach i szukał panienki – na darmo. Już prawie zrezygnował, kiedy zapytany mimochodem kolega zaczął coś kojarzyć.
-        To pewnie od pani Marty, te dziewczyny nie chodzą na dyskoteki.
Roman nie znał pani Marty. Okazało się, że to emerytowana, samotna nauczycielka; mąż zmarł, jedyna córka wyjechała do Anglii, więc ona nawiązała współpracą z Domem Dziecka z pobliskiego miasteczka. Zaprasza do siebie dzieci na wakacje, na święta i tak to trwa już od paru lat. Teraz są u niej dwie dziewczyny – Danka i druga , taka trochę dziwna - Kaśka.
 Wobec takich nowin, Roman namówił kolegę, żeby odwiedzili panią Martę.
  Nie była specjalnie zdziwiona, nie oni pierwsi  przybywali, żeby pomóc w jej małym gospodarstwie. Poprosiła, by narąbali drewna. Tak, to była ta dziewczyna z przystanku! Nie siadła jednak do obiadu ze wszystkimi, podała kompot i wyszła.
   Nazajutrz Roman już sam przyjechał do pani Marty. Udało mu się zamienić z Kasią parę słów. Była dzika, jak nieoswojone kociątko i to go pociągało; no i nie robił na niej najmniejszego wrażenia. Przyjeżdżał często i przeważnie pracował z Danką, przy sianie, albo w ogrodzie – Kasia była w pobliżu, ale nie dołączała do nich. Czasem jednakże oczy ich spotykały się, wtedy czuł, że nie jest jej obojętny.
 Pod koniec wakacji wyjechał na tydzień do babci, do Warszawy, mimo wielu rozrywek i atrakcji – bardzo tęsknił. Wrócił z podróży i zaraz wieczorem wybrał się do pani Marty.
   Jechał motocyklem  polnymi drogami, na skróty. Mrok gęstniał, pachniało świeżo zaoraną ziemią  i dymem z dalekich ognisk. Kasia stała na progu werandy i rozczesywała mokre włosy. Podszedł cichutko i objął ją. Zrazu i ona przytuliła się, ale zaraz odepchnęła go i poszła w kąt.
-        Oj, ktoś zajął moje miejsce w jej sercu – pomyślał, lecz po chwili stwierdził, że dziewczyna płacze. Siedziała skulona na ogrodowym fotelu, podszedł, objął jej kolana, próbował odsłonić twarz; odepchnęła go tak, że omal nie upadł.
-Ta wasza miłość, te wasze czułe słówka – to jest wszystko jedno kłamstwo, jeden fałsz! – wyrzekła z trudem szlochając.
-        Kasiu – znów próbował objąć, przytulić – wyrwała się i uciekła. Usiadł na jej miejscu i próbował coś zrozumieć.
-        Nadeszła pani Marta, porozmawiali i wtedy dowiedział się, że Kasię zgwałcono, gdy miała zaledwie trzynaście lat.
-          Jeszcze i to – pomyślał. Już bardziej życie nie mogło jej pokaleczyć. Potrzebował czasu, by się oswoić z tymi wiadomościami, ale że tęsknota była przemożna, więc ostatnie dni wakacji spędzili razem. Zrazu pisywali do siebie bardzo często, później korespondencja się urwała. Udało im się spotkać w czasie ferii zimowych i dla obojga sprawa była jasna: kochają się! Czekali na wakacje , jak na zbawienie.
 Miłość, tłamszona, przeganiana z myśli i serca – zawładnęła nimi bez reszty. I stało się to, co nieuniknione, najpierw namiętne pocałunki, szalone pieszczoty i pierwsze oddanie i całkowite zapamiętanie. Pani Marta nawet nie próbowała ich rozłączać, wiedziała, że ich uczucie jest najprawdziwsze, najszczersze. Odbyła tylko poważną rozmowę z Romanem.
-         Jeśli byś ją porzucił po tym wszystkim, to pamiętaj, choć nie ma nikogo, kto się za nią ujmie – ale jest Bóg nad nami i on się za nią wstawi!
-         Roman był miękki, jak wosk, gdyby nalegała, gotów był ożenić się z Kaśką choćby jutro.
  Szalone lato minęło. Dziewczyna wróciła do Domu Dziecka, Roman wyjechał do Warszawy na studia. Był wzorowym studentem; po drugim roku wyjechał do Niemiec, żeby podszkolić język. Kasia czekała na listy, jak na zbawienie, ale one przychodziły coraz rzadziej. Nie spotkali się tego lata.  Panienka skończyła swoje Technikum Odzieżowe – mieszkała nadal w Domu Dziecka i dojeżdżała do pracy, a pani Marta  próbowała  załatwić dla niej mieszkanie. Spotkali się zimą. Roman był jakiś inny – wyniosły pewny siebie; a ona jeszcze piękniejsza , no i zakochana, oddana, ufna.
 Po tym krótkim spotkaniu zamilkł na dobre. Nie pisał, nie odbierał telefonów. Pani Marta widząc, jak Kasia cierpi, próbowała sama pisać do Romana, zadziałać jakoś przez jego rodziców – na próżno.
  Dziewczyna wpadła w apatię, nie wychodziła z domu, w pracy prawie się nie odzywała. Wiele trudu kosztowało i Panią Martę i dawnych wychowawców, żeby ją jakoś rozruszać. Powolutku zaczęła bywać ze znajomymi w kinie, później w kawiarniach i w końcu i na dyskotekach. Ale bawić umiała się tylko wtedy, gdy wypiła. Z czasem otoczenie spostrzegło, że ten pociąg do alkoholu zdominował wszystkie jej poczynania.
 Roman gładko skończył studia; już przed dyplomem pracował w ministerstwie.
Robił błyskotliwą karierę; rodzina była z niego dumna. Ani się obejrzał, jak stuknęła mu trzydziestka i sukcesy zawodowe przestawały cieszyć. Inna rzecz, że i sukcesów było mniej – zmieniła się opcja polityczna, zmienili się zwierzchnicy i zepchnięto go na boczny tor. W Boże Narodzenie brał ślub jego brat, przyjechał więc w rodzinne strony. Patrząc na szczęście młodych zapragnął dowiedzieć się , co u Kasi. W głębi duszy tęsknił za jej najprawdziwszym uczuciem. Pojechał do pani Marty – wieści były złe.
   Kasia popadła w alkoholizm, wyrzucono ja z pracy, jakiś czas była bez środków do życia, teraz  jest na leczeniu odwykowym.
Właściwie powinien już wracać, ale niedaleko był tartak do kupienia i został. Załatwiając interesy, po drodze, odwiedził Kasię. Spodziewał się obrazu nędzy i rozpaczy, tymczasem zobaczył przez przeszklone drzwi elegancką kobietę. Stała przy sztaludze i malowała, obok stał lekarz i dozorował zajęcia terapeutyczne. Wyszła do salki dla odwiedzających, ale nie mieli o czym rozmawiać. Po jakimś czasie, oboje byli zmęczeni krępującym milczeniem; podała mu rękę na pożegnanie i rzekła:
-Dziękuję ci bardzo, że przyjechałeś, teraz widzę, jak bezsensowna była moja tęsknota i czekanie, i cała ta bezsensowna miłość. Jesteś zwykłym zerem niewartym jednej mojej łzy!
Roman czuł, jak wali mu serce po tym ciosie. Biegł do samochodu i uciekał z tego miejsca, jak szalony.
Gdyby nie tartak, nieprędko przyjechałby w rodzinne strony. A tak, chciał, czy nie, musiał doglądać interesu. Za każdym razem musiał walczyć z sobą, żeby nie myśleć o starej miłości. Był jednakże niezmiernie ciekaw, co u Katarzyny, i za którymś razem wpadł  do pani Marty; a ta z wielką satysfakcją opowiedziała, że u jej podopiecznej nareszcie zaczyna się dobrze układać:
-Gdy Kasia była w szpitalu, przyjechał w odwiedziny do przyjaciela, kierownik działu wzornictwa jednego z większych zakładów włókienniczych  w Łodzi. Najpierw zainteresowały go obrazy Kasi, a później coraz bardziej ich autorka. Przed samym adwentem wzięli ślub. Kasia mieszka w istnym pałacu i jest bardzo szczęśliwa.
 Poczuł piekącą zazdrość. Wrócił do Warszawy i miotał się szukając recepty na szczęśliwe życie – romansował, grał w tenisa,, bywał w teatrze; wszystko na darmo, wokół wciąż obcość i nuda.
   Babcia przed śmiercią zapisała mu mieszkanie, miał dwa domy – oba zaniedbane, ziejące pustką. Wynajął studentkę do sprzątania. Przychodziła, sprzątała, po jakimś czasie zaczęła zostawać na noc. Przyzwyczaił się do tej stabilizacji i chciał się żenić, lecz ta, spłoszona propozycją -  okradła go z kosztowności i uciekła. Kierownik  tartaku  też go oszukiwał. Te doznania sprawiły, że zamknął się w sobie i przestał bywać.
  Gdy przyszedł list od pani Marty, omal go nie wyrzucił, po czasie przeczytał i ucieszył się, choć treść była bardzo smutna. Kasi małżeństwo rozpadło się, mieszka znowu w swojej klitce i zaczyna wracać do nałogu. Nikogo los dziewczyny nie obchodzi. A ona – pani Marta pewnie wyjedzie  wkrótce do Anglii, do córki. Nosi się z zamiarem przepisania domu swej podopiecznej, lecz to wszystko przerasta jej, starej siły. Prosiła, by przyjechał i pomógł to wszystko ogarnąć.
 Umieścił Kasię w szpitalu niedaleko Warszawy i regularnie odwiedzał. Szybko wracała do zdrowia, rwała się do życia; była znów piękną kobietą, tyle tylko, że słabą, jak trzcina na wietrze. Czuł się za nią odpowiedzialny, gdyż wiedział, że fakt, że ona tak się stoczyła, był w znacznym stopniu jego ”zasługą”. A choćby nie wiadomo co wymyślał -  to najpiękniejsze chwile przeżył z Katarzyną.
  Później już żaden związek nie miał tego żaru i czystości , i prawdziwości.
Gdy miała wracać do siebie, zaproponował jej małżeństwo.
-        Nie, Romanie. Ty nie umiesz dotrzymywać danego słowa. Już raz proponowałeś ślub, a później zostawiłeś mnie na długie lata. Jak można ci wierzyć?- patrzyła mu spokojnie w oczy, a jemu pękało serce, gdyż na inną odpowiedź liczył.
  Gdy upadla ostatnia nadzieja, postanowił, że przestanie szukać towarzyszki życia. Poznawanie świata, podróże, egzotyczne kraje – oto sprawy warte wysiłku i zaangażowania! Cała jesień zeszła mu na wertowaniu ofert biur podróży, zimę postanowił przeczekać, a wiosną ruszyć w świat.
 Tymczasem w połowie grudnia przyszedł list od pani Marty. Było to zaproszenie na wielkie świąteczne przyjęcie, które zarazem będzie pożegnaniem, gdyż zaraz po Nowym Roku córka zabiera ją do Anglii.
   Zaprosiła wszystkie swoje podopieczne, już potwierdziły swoje przybycie z małżonkami i przychówkiem . Kasia jest obecnie gospodynią w domu pani Marty, urządza go z wielkim entuzjazmem po swojemu. Na dole kartki był dopisek, że Katarzyna bardzo prosi, by koniecznie przyjechał. ”Romanie , teraz wszystko w twoich rękach „– kończyła pani Marta.
Zaczęły się gorączkowe przygotowania do wyjazdu w rodzinne strony; kupił trzy garnitury, w końcu postanowił jechać w starym. Przerzucił cale stosy koszul wybierając te najładniejsze – słowem  zachowywał się , jak sztubak przed pierwszą randką.
Ruszył w drogę wczesnym popołudniem, dzień był słoneczny i dosyć mroźny; drzewa okryte grubą warstwą śniegu. Było przepięknie; a jeszcze, gdy zachodzące słońce poróżowiło owe śnieżne nawisy – widoki zapierały dech w piersiach . I ta cisza i to powietrze...
- Ach, Boże mój, jakiż piękny ten świat stworzyłeś – szepnął – z całą pewnością nie chcesz byśmy tu cierpieli. A mnie jest tak smutno, tak strasznie ciężko na sercu. Proszę cię weź w swoje ręce moje życie i życie Kasi. Proszę cię połącz nasze losy. Panie mój, proszę – modlił się gorąco dziwiąc się sobie, bo od lat Bóg nie był mu do niczego potrzebny.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

31 październik 2018r.  W życiu bywa różnie5       W             zasadzie nikt nie był jej teraz potrzebny, najtrudniejszy okres minął.   Agnieszka dostawała stypendium, były małżonek od czasu do czasu przypominał sobie, że ma troje dzieci i przysyłał parę złotych. Dzieciaki były na tyle samodzielne, że mogła brać dodatkowe dyżury i radziła sobie całkiem nieźle z utrzymaniem rodziny. Postanowiła, że nic w swoim życiu zmieniać nie będzie. Kończył się właśnie kolejny rok i Iwona umyśliła sobie, że urządzi u siebie składkowego Sylwestra - korzystając z tego, że babcia wzięła do siebie dzieci na przerwę świąteczną.   Dobrze wstawiona Bożka przyjęła pierścionek zaręczynowy od swego adoratora i starała się nie myśleć, co będzie jutro. Zaraz po północy przyszedł niespodziewanie nieproszony gość - Rysiek. Był trzeźwiutki i bardzo poważny. Złożył Iwonie życzenia, a później ukląkł przed nią i wyrzekł głośno -Pani Bożeno, ja panią kocham. Jest pani dla mnie najukochańsza, jedyna
6.01.2024r. Uparta miość .III r.6[2] Pani Pelagia, widząc, że Mirce wrócił spokój, siadła naprzeciwka i poczęła wykładać swoje racje. - Pani Aldona nawet połowy swoich sprzętów nie zabrała; kazała mi szukać kupca. Na co jej stare graty, przecież te Żaki, to bogacze - mają rzeźnię, prowadzą sklep mięsny, co im bida zrobi? - . Nasza Aldonka dobrze zrobiła, ze nie patrzyła, że ten Jakub gruby, że prostak - liczy się serce. Ona by pani wszystko darmo dała, tylko na co to dyrektorce? - Komu oddała klucze? - Jeszcze nikomu, ale , kochana, pomyśl, gdzie się pakujesz.Ja dobrze pamiętam Baciarkową; przemiła kobieta. Jeszcze szkoła nie była gotowa - oni zamieszkali. No i co? Może trzy może cztery lata i zmarniała. Baciarek - młody wdowiec uwijał się i w domu, bo było dwoje dzieci i w pracy. Szkołę wykończył, dzieci wykształcił i niestety rozm stracił. Pani już była, jak ta Wioletta tu nastała/? Zadręczyła chłopa. Kiedy go brakło, to takie Sodomy, Gomory tu wyprawiała, że strach! Na szczę