01.02. 2020r
Uparta miłość r 10[3]
Choć wokoło było coraz radośniej, pani Lusia chodziła zła , jak osa – jak zwykle w takich sytuacjach.
Było moc roboty, by przygotować dom do Świąt. Ogród czekał na jej ręce, a do tego ludzie nanieśli moc materiałów i czekali na zamówione kreacje. Ponadto zapowiedział się brat Józef z Poznania, a zaraz po Świętach Zalewscy.
Jednakże najbardziej wytrąciła ją z równowagi krótka rozmowa z córką. Gdy sprzątały po niedzielnym obiedzie, Mirka opowiadała, o czym ostatnio pisał Adam. Na koniec rzekła jakby mimochodem
– On chce, żebyśmy latem wzięli ślub.
– Teraz, latem? - zapytała oszołomiona wiadomością.
–Tak.
– Po co taki pośpiech? Wesele to koszty, to mnóstwo spraw do załatwienia...
– My w zasadzie nie chcemy wesela. – rzekła córka i spokojnie wzięła się za zmywanie. Dziewczyna pojechała do internatu, a rodzice radzili do późnej nocy w ciepłej, nagrzanej za dnia kuchni, co począć.
- Gdzie oni myślą mieszkać, jakby się pobrali? - wyłuszczała swoje obawy matka - jak jest dwoje, może się pojawić i trzecie, z czego będą żyć? Przecież on wciąż na utrzymaniu rodziców.
– Ojca, bo matka nie pracuje. A ten wymarzył sobie dla syna wielką karierę, dlatego załatwił mu ten wyjazd. Tylko, czy nasza córka do tych planów pasuje? – rozważał ojciec -
Niech on najpierw wróci, niech, Zalewscy tu przyjadą; zobaczymy – uspokajał..
– Nie! Załatwiaj pożyczkę. Jesienią sprzedamy świniaki, to się trochę odda. Jak zechce się żenić, będziemy przygotowani. Bo niechby się to wszystko, nie daj Boże, rozleciało, to po naszej Mirce ! – rzekła pani Lusia dobitnie i wyszła na ganek odetchnąć rześkim powietrzem kwietniowej nocy
Po paru dniach znów trzeba było wyciszać narastające emocje u małżonki
– Nie denerwuj się kochanie – uspakajał mąż – tylko powiedz nam, co trzeba zrobić, a my ci pomożemy. Co do Józefa , to nie masz pojęcia, jak się cieszę, że przyjedzie.
Z nikim tak dobrze mi się nie rozmawia o polityce; bądź co bądź jego chłopaki są dziennikarzami. On ma wiadomości, można powiedzieć z pierwszej ręki. No i czas najwyższy spotkać się z rodzicami Adama; jakby nie chcieli przyjechać też byś była zła.
Pomaleńku uporali się z przygotowaniami i przyszedł czas na świętowanie .
W Wielką Sobotę wyglądali gości – nikt nie przyjechał , podobnie czekali na darmo w pierwszy dzień Świąt. Pani Lusia znów była niezadowolona; domownicy zachęcali do wypoczynku i dogadywali, że trudno jej dogodzić.
W Lany Poniedziałek przyjechał brat Józef, babcia Henryka i najmłodszy z rodzeństwa – Szymon. Dom zapełnił się wesoła wrzawą. Chłopcy nie omieszkali oblać wszystkich obficie, babcia prawie się obraziła, bo na nowiutkim kostiumie porobiły się plamy. Mama i Mirka nabiegały się obsługując gości, ale obiad wypadł wytwornie . Ogólnie w tym roku wszystko się udało i ciasta powyrastały i ćwikła była w sam raz i szynki kruchutkie.
Po obiedzie panie z dziećmi poszły na spacer, a wuj z Piotrem przysiedli na ławeczce pod bzami, cieszyli się ciepłym, świątecznym popołudniem.
Pan Piotr zastanawiał się , jakie plany mają przyszli teściowie. Zwierzył się szwagrowi, ze obawia się, ze tamci zechcą robić duże wesele, a jemu szkoda mozolnie gromadzonych pieniędzy.
– Wesele jest u panny młodej, wiec wy decydujecie, jakie ma być. Nie czapkuj tak bardzo temu doktorkowi, to nie żaden car! A swoja droga ten chłopak Mirusi musi być bardzo rozsądny. Tam się wyuczyć, a pracować tu – dla swoich. To mi się podoba.
Moje chłopaki nie raz mówili, że jak tylko nadarzy się okazja – emigrują. Oni wiedzą, że tam jest inny świat, tam się wszystko kręci wokół człowieka i jego potrzeb. A u nas co? My wciąż żyjemy i pracujemy dla jakichś idei, diabli wiedzą jakich i komu potrzebnych! Ja ci powiem – tu Józef ściszył głos – Ja na tego naszego towarzysza Wiesława, to już patrzeć nie mogę. Moje chłopaki mówią, że on ma wokół siebie więcej wrogów jak popleczników, ale Moskwa go trzyma.
– Tyle naszego, co sobie ponarzekamy – odrzekł pan Piotr wstając z ławeczki; robiło się chłodno – Nie mam nadziei na poprawę, oby gorzej nie było.
Uparta miłość r 10[3]
Parę dni
temu byliśmy na urodzinach u ciotki Walerki. Mama bardzo cię
chwaliła, mówiła, jak wszyscy byli pod wrażeniem, że tak szybko zrobiłaś prawo
jazdy, że tak się orientowałaś w dużym mieście. Wszędzie trafiłaś i wszystko
załatwiłaś. A ciotka powiedziała : „A minie to brakuje tej jej wesołości, tego
śmiechu”. I mnie tego brakuje i jeszcze czegoś...
Popatrzyła mu w oczy po dawnemu piękne i pożądliwe i nowa fala ognia ogarnęła ciało. Przywarł ustami do jej rąk, a usta były gorące! Nagie jeszcze konary akacji słabo ich chroniły przed ciekawskimi spojrzeniami. Postanowili pójść do parku. Tam mieli sobie tylko znane miejsca, gdzie nikt ich nie zobaczy. Sabina wpierw pobiegła zobaczyć, czy dziecko śpi Po drodze nieco ochłonęła.
– Byłam łatwą zdobyczą. Dlatego mnie nie szanował, jeśli i teraz zamknę oczy i podążę za ,być może chwilowym pragnieniem - nigdy nie będzie między nami inaczej – rozważała. Wróciła odmieniona.
- Dzieci śpią. Ale my nigdzie nie pójdziemy. W każdym razie nie dzisiaj, O trzeciej masz pociąg, jedź do domu. Ja muszę spokojnie pomyśleć i napiszę, co postanowiłam.
Popatrzyła mu w oczy po dawnemu piękne i pożądliwe i nowa fala ognia ogarnęła ciało. Przywarł ustami do jej rąk, a usta były gorące! Nagie jeszcze konary akacji słabo ich chroniły przed ciekawskimi spojrzeniami. Postanowili pójść do parku. Tam mieli sobie tylko znane miejsca, gdzie nikt ich nie zobaczy. Sabina wpierw pobiegła zobaczyć, czy dziecko śpi Po drodze nieco ochłonęła.
– Byłam łatwą zdobyczą. Dlatego mnie nie szanował, jeśli i teraz zamknę oczy i podążę za ,być może chwilowym pragnieniem - nigdy nie będzie między nami inaczej – rozważała. Wróciła odmieniona.
- Dzieci śpią. Ale my nigdzie nie pójdziemy. W każdym razie nie dzisiaj, O trzeciej masz pociąg, jedź do domu. Ja muszę spokojnie pomyśleć i napiszę, co postanowiłam.
–
Był niewyspany.
zmęczony. głodny; a tu nawet herbaty, nawet chwili, by odsapnąć. Bez słowa
wyjął z torby zabawki i słodycze dla dzieci; położył na ławeczce i nie żegnając
się – odszedł.
Sabinie nie potrzeba było czasu na myślenie, już dziś wiedziała, że nikt, tylko Julian. Cieszyła się, ze przyjechał, że tak spokorniał, że pragnie wspólnego życia.
I ten żar i ta gotowość na kochanie... ach, to było piękne! Zanim Bojarski wrócił z pola poprzenosiła rzeczy do siebie. Zrozumiał bez chwili rozmowy, o nic nie pytał.
Po marcowych, pięknych dniach , przyszły pluchy, jak w jesieni. Dopiero po połowie kwietnia ociepliło się i świat zaraz poweselał.
A do Wielkanocy zdążyły
zakwitnąć śliwy i co wcześniejsze czereśnie. W wygrabionych ogródkach świeciły
bielą pobielone pnie drzewek, cieszyły oczy pierwsze kwiaty. Sabinie nie potrzeba było czasu na myślenie, już dziś wiedziała, że nikt, tylko Julian. Cieszyła się, ze przyjechał, że tak spokorniał, że pragnie wspólnego życia.
I ten żar i ta gotowość na kochanie... ach, to było piękne! Zanim Bojarski wrócił z pola poprzenosiła rzeczy do siebie. Zrozumiał bez chwili rozmowy, o nic nie pytał.
Po marcowych, pięknych dniach , przyszły pluchy, jak w jesieni. Dopiero po połowie kwietnia ociepliło się i świat zaraz poweselał.
Choć wokoło było coraz radośniej, pani Lusia chodziła zła , jak osa – jak zwykle w takich sytuacjach.
Było moc roboty, by przygotować dom do Świąt. Ogród czekał na jej ręce, a do tego ludzie nanieśli moc materiałów i czekali na zamówione kreacje. Ponadto zapowiedział się brat Józef z Poznania, a zaraz po Świętach Zalewscy.
Jednakże najbardziej wytrąciła ją z równowagi krótka rozmowa z córką. Gdy sprzątały po niedzielnym obiedzie, Mirka opowiadała, o czym ostatnio pisał Adam. Na koniec rzekła jakby mimochodem
– On chce, żebyśmy latem wzięli ślub.
– Teraz, latem? - zapytała oszołomiona wiadomością.
–Tak.
– Po co taki pośpiech? Wesele to koszty, to mnóstwo spraw do załatwienia...
– My w zasadzie nie chcemy wesela. – rzekła córka i spokojnie wzięła się za zmywanie. Dziewczyna pojechała do internatu, a rodzice radzili do późnej nocy w ciepłej, nagrzanej za dnia kuchni, co począć.
- Gdzie oni myślą mieszkać, jakby się pobrali? - wyłuszczała swoje obawy matka - jak jest dwoje, może się pojawić i trzecie, z czego będą żyć? Przecież on wciąż na utrzymaniu rodziców.
– Ojca, bo matka nie pracuje. A ten wymarzył sobie dla syna wielką karierę, dlatego załatwił mu ten wyjazd. Tylko, czy nasza córka do tych planów pasuje? – rozważał ojciec -
Niech on najpierw wróci, niech, Zalewscy tu przyjadą; zobaczymy – uspokajał..
– Nie! Załatwiaj pożyczkę. Jesienią sprzedamy świniaki, to się trochę odda. Jak zechce się żenić, będziemy przygotowani. Bo niechby się to wszystko, nie daj Boże, rozleciało, to po naszej Mirce ! – rzekła pani Lusia dobitnie i wyszła na ganek odetchnąć rześkim powietrzem kwietniowej nocy
Po paru dniach znów trzeba było wyciszać narastające emocje u małżonki
– Nie denerwuj się kochanie – uspakajał mąż – tylko powiedz nam, co trzeba zrobić, a my ci pomożemy. Co do Józefa , to nie masz pojęcia, jak się cieszę, że przyjedzie.
Z nikim tak dobrze mi się nie rozmawia o polityce; bądź co bądź jego chłopaki są dziennikarzami. On ma wiadomości, można powiedzieć z pierwszej ręki. No i czas najwyższy spotkać się z rodzicami Adama; jakby nie chcieli przyjechać też byś była zła.
Pomaleńku uporali się z przygotowaniami i przyszedł czas na świętowanie .
W Wielką Sobotę wyglądali gości – nikt nie przyjechał , podobnie czekali na darmo w pierwszy dzień Świąt. Pani Lusia znów była niezadowolona; domownicy zachęcali do wypoczynku i dogadywali, że trudno jej dogodzić.
W Lany Poniedziałek przyjechał brat Józef, babcia Henryka i najmłodszy z rodzeństwa – Szymon. Dom zapełnił się wesoła wrzawą. Chłopcy nie omieszkali oblać wszystkich obficie, babcia prawie się obraziła, bo na nowiutkim kostiumie porobiły się plamy. Mama i Mirka nabiegały się obsługując gości, ale obiad wypadł wytwornie . Ogólnie w tym roku wszystko się udało i ciasta powyrastały i ćwikła była w sam raz i szynki kruchutkie.
Po obiedzie panie z dziećmi poszły na spacer, a wuj z Piotrem przysiedli na ławeczce pod bzami, cieszyli się ciepłym, świątecznym popołudniem.
Pan Piotr zastanawiał się , jakie plany mają przyszli teściowie. Zwierzył się szwagrowi, ze obawia się, ze tamci zechcą robić duże wesele, a jemu szkoda mozolnie gromadzonych pieniędzy.
– Wesele jest u panny młodej, wiec wy decydujecie, jakie ma być. Nie czapkuj tak bardzo temu doktorkowi, to nie żaden car! A swoja droga ten chłopak Mirusi musi być bardzo rozsądny. Tam się wyuczyć, a pracować tu – dla swoich. To mi się podoba.
Moje chłopaki nie raz mówili, że jak tylko nadarzy się okazja – emigrują. Oni wiedzą, że tam jest inny świat, tam się wszystko kręci wokół człowieka i jego potrzeb. A u nas co? My wciąż żyjemy i pracujemy dla jakichś idei, diabli wiedzą jakich i komu potrzebnych! Ja ci powiem – tu Józef ściszył głos – Ja na tego naszego towarzysza Wiesława, to już patrzeć nie mogę. Moje chłopaki mówią, że on ma wokół siebie więcej wrogów jak popleczników, ale Moskwa go trzyma.
– Tyle naszego, co sobie ponarzekamy – odrzekł pan Piotr wstając z ławeczki; robiło się chłodno – Nie mam nadziei na poprawę, oby gorzej nie było.
Komentarze
Prześlij komentarz