Przejdź do głównej zawartości
14 03 2020r.



Uparta miłość r.13 [1]





 W Pogórzu oczekiwano nowin, lecz relacje uczestników tej swoistej pielgrzymki mocno zawiodły oczekujących sensacji.
 Opowieść o pięknym ślubie przed Częstochowską Panią dziwnie szybko zamykały usta żądnym jakichś pikantnych ciekawostek.
 Przeto uwaga publiczna Pogórzan skierowała się na inną frapującą sprawę – jakie będą dalsze losy zakochanej pary: Brygidki i Waldka. Wielu bowiem widziało ów nieprzyjemny incydent na przyjęciu weselnym u Lisów – na czule przytuloną parę natknęła się pani Melania. Posypały się wyzwiska.
  Płacząca Brygidka  uciekając z ogrodu omal nie przewróciła Szymona, który donosił napoje z piwnicy. Później w domu Łukowskich była głośna awantura. Waldek spakował rzeczy i zamierzał się gdzieś wyprowadzić.
 Matka żądała przysięgi, że z tą „‘dziadówką” nigdy
 więcej się nie spotka. Ledwo ojciec uprosił oboje, by dali sobie czas na spokojne  decyzje.
  Po powrocie z Częstochowy pani Mela nieco zmiękła, zapowiedziała jednak, że jeśli Brygidka nie skończy szkoły średniej, nigdy nie zaakceptuje jej jako partnerki dla syna. Waldek miał przed sobą  jeszcze rok nauki w technikum i w planach studia.
 Gotów był zrezygnować ze wszystkiego, tyko nie z miłości do  dziewczyny. Była dla niego, jak piękna księżniczka, którą obsypywał podarunkami, do której pisał wierszowane listy i marzył i tęsknił i czekał spotkań.
   A i on dla niej był , jak wymarzony książę. Czyż kiedyś, gdy była jeszcze brzydkim , niezgrabnym podlotkiem, odpychanym przy dziecięcych zabawach – mogła choć śnić, że on będzie tylko dla niej?
 Waldek – syn kierownika; wyniosły, dumny, bogaty?  Dla niej, córki pijaka Grzelaka, był faktycznie, jak Książe z bajki. Ta miłość była dla niej wszystkim, sensem życia!
 Lisowie odpoczywali, ale tato już rozmyślał, jak  ma zrealizować życzenie Młodych.
   Młodzi Zalewscy, wyjeżdżając, prosili obu tatusiów, by szukali, rozglądali się za domkiem, możliwie niedrogim. Niech oglądają, notują adresy, ceny, warunki sprzedaży.
  A to dlatego, że Mirka kiedyś rzekła, że jej marzeniem jest mały domek z ogródkiem. Wówczas ,jeszcze narzeczony, mocno wziął sobie to do serca i gorąco pragnął to marzenie spełnić
 Uskładał trochę grosza, sporą sumkę dostał od doktora Floriana i coś niecoś od cioci Rozalii. Zalewscy mieli spore oszczędności; byli też przygotowani na to, że urządzą synowi wielkie wesele, te pieniądze zostały.  Za to Lisowie byli spłukani do czysta i do tego zadłużeni.
 Gdy się spotkali z doktorem, pan Piotr wziął na siebie trud szukania odpowiedniego domu, by choć trochę pomóc Młodym.
   Ale wykorzystał już swój urlop na przygotowania przed weselem; tak, że teraz martwił się tym dodatkowym zleceniem.
 I tu z niespodziewaną pomocą pośpieszyła Halinka. Wystarała się o urlop dla poratowania zdrowia – gdzieś jeździła, coś załatwiała.
  Do biura zaglądała rzadko, gdyż panował tu już nowy kierownik i nowe zwyczaje. Łukowski wciąż chorował, nowy kierownik – Jerzy Maćkowiak zajął ich mieszkanie, a im przydzielił lokum w nowo wybudowanym bloku.
  Halinka, dowiedziawszy się, że Lisowie chcą kupić dom dla młodych, przyszła z całym plikiem listów.
  Były to oferty, jakie otrzymała na swoje ogłoszenie o zamiarze kupna domu. Dla Lisów była to wiadomość niesamowita! Halina kupuje dom?! Ma tyle pieniędzy, aby kupić dom? A gdy w trakcie rozmowy dowiedzieli się, że transakcja już dokonana, a teraz pochłonięta jest formalnościami związanymi z adopcją dwóch dziewczynek. Lisowie pootwierali usta i patrzyli na Halinę, jak na istotę z innego świata.
  Później ochłonęli nieco z pierwszego osłupienia i rozmawiając do późnej nocy, rozpamiętywali, wspominali, łączyli różne fakty i z tego wszystkiego wyłaniał się obraz całkiem innej osoby, niż ta, którą niby znali.
   Dawno, zaraz na początku, Piotrowi obiło się o uszy, że Halinka przyjechała do majątku z dzieckiem, ponoć oddała to dziecko komuś na wychowanie.
  Osiedlali się wciąż nowi ludzie, ci którzy o tym wiedzieli wyprowadzili się, albo pomarli. Czas wszystko pozacierał, zamazał.
  Najwidoczniej ona sama od zawsze chciała naprawić swój grzech – wziąć cudze dziecko i wychować. Lata mijały, a ona  składała pieniądze, by ten cel zrealizować.
  Ilekroć ktoś chciał od niej pożyczyć parę groszy, nigdy nie miała. Tłumaczyła, że zawiozła na pocztę i wpłaciła na książeczkę, bo wiadomo – jest sama i jakieś zabezpieczenie na starość musi mieć.
  Wiedziało się, ze składa, lecz nikt nie myślał, że wpłaca prawie wszystko, co zarobi. Żyła jak ci ptacy, co to nie sieją nie orzą. Ze wszystkimi w dobrych układach: tu pomogła, tam doradziła u  tamtych posiedziała pogadała. 
        Jak to wygląda, żeby żona kierownika obrządzała, zbierała jajka w kurniku?
 Brała koszyk i szła pozbierać, a że po drodze parę zaniosła do siebie? No cóż pomoc kosztuje.
  Wieczorem często pomagała kobietom przy dojeniu, to  oprócz przydziału, mogła sobie wziąć trochę mleka. Zresztą oborowy Dudkowski miał do niej specjalną słabość... Czasem zastępowała Sabinę w sklepie, też nie bezinteresownie.
  /Pomagając Lisowej przy szyciu też korzystała, bo pani Lusia nie żałowała resztek łatek, szmatek. Z tego Halina umiała wykombinować bardzo ładne spódniczki, bluzeczki, sukienki. A te wesela, chrzciny, stypy, dożynki? – jej starania wynagradzano i pieniędzmi i jadłem. A ile wyciągnęła od agronoma, to tylko ona wie.
  To, że tak dbała o znajomości w powiecie, w Partii, to pewnie też z myślą o ewentualnym poparciu, jak przyjdzie przebrnąć przez procedury adopcyjne. Tak, tak ona od zawsze planowała, że kupi dom i weźmie dziecko na wychowanie.
         A że tak się trafiło, że  wybrana dziewczynka miała siostrę, no to zdecydowała, że weźmie obie!
   -No i co człowiek może wiedzieć o drugim człowieku, nawet jak się latami z nim obcuje? Nic się nie wie! A tak łatwo osądzać – zakończyła filozoficznie pani Lusia i poszła spać
.
 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

31 październik 2018r.  W życiu bywa różnie5       W             zasadzie nikt nie był jej teraz potrzebny, najtrudniejszy okres minął.   Agnieszka dostawała stypendium, były małżonek od czasu do czasu przypominał sobie, że ma troje dzieci i przysyłał parę złotych. Dzieciaki były na tyle samodzielne, że mogła brać dodatkowe dyżury i radziła sobie całkiem nieźle z utrzymaniem rodziny. Postanowiła, że nic w swoim życiu zmieniać nie będzie. Kończył się właśnie kolejny rok i Iwona umyśliła sobie, że urządzi u siebie składkowego Sylwestra - korzystając z tego, że babcia wzięła do siebie dzieci na przerwę świąteczną.   Dobrze wstawiona Bożka przyjęła pierścionek zaręczynowy od swego adoratora i starała się nie myśleć, co będzie jutro. Zaraz po północy przyszedł niespodziewanie nieproszony gość - Rysiek. Był trzeźwiutki i bardzo poważny. Złożył Iwonie życzenia, a później ukląkł przed nią i wyrzekł głośno -Pani Bożeno, ja panią kocham. Jest pani dla mnie najukochańsza, jedyna
6.01.2024r. Uparta miość .III r.6[2] Pani Pelagia, widząc, że Mirce wrócił spokój, siadła naprzeciwka i poczęła wykładać swoje racje. - Pani Aldona nawet połowy swoich sprzętów nie zabrała; kazała mi szukać kupca. Na co jej stare graty, przecież te Żaki, to bogacze - mają rzeźnię, prowadzą sklep mięsny, co im bida zrobi? - . Nasza Aldonka dobrze zrobiła, ze nie patrzyła, że ten Jakub gruby, że prostak - liczy się serce. Ona by pani wszystko darmo dała, tylko na co to dyrektorce? - Komu oddała klucze? - Jeszcze nikomu, ale , kochana, pomyśl, gdzie się pakujesz.Ja dobrze pamiętam Baciarkową; przemiła kobieta. Jeszcze szkoła nie była gotowa - oni zamieszkali. No i co? Może trzy może cztery lata i zmarniała. Baciarek - młody wdowiec uwijał się i w domu, bo było dwoje dzieci i w pracy. Szkołę wykończył, dzieci wykształcił i niestety rozm stracił. Pani już była, jak ta Wioletta tu nastała/? Zadręczyła chłopa. Kiedy go brakło, to takie Sodomy, Gomory tu wyprawiała, że strach! Na szczę