17.10.2020r.
Uparta miłość r.23 [3]
– W
domu było źle, mama płakała po kątach, siostry wstydziły się mnie i tu jest nie
lepiej. A Szymon będzie najlepszym ojcem, lepszego nie mogłam sobie wymarzyć.
Przytulona do Mirki płakała skąpymi łzami, bo i łez już brakowało.
Po chłodnym i ponurym wrześniu,
nastał ciepły, pogodny październik. Szczególnie uroczo było w sadku; tam
przebywała rodzina zrywając jabłka, aż do zmroku.
Babcia odbierała pełne kosze od męża i
woziła do składziku. Szymon uwijał się
stojąc na drabinie, z wysoka mógł widzieć obejście i swoją ukochaną z małą, jak
karmią króliki, bawią się z psami, albo zbierają ostatnie warzywa z ogrodu.
Mirka gotowała posiłki, jej mediacje sprawiły, że było mniej wrogości.
Dziadek lubił chodzić z przyszłą synową
do obórki, do swego warsztatu; tam można było swobodnie porozmawiać.
I on początkowo był przeciwny temu
związkowi, jednakże – dziwna rzecz – ledwo przyjechała, zmienił zdanie. Nie
wiadomo, czy dlatego, ze była tak samo śniadolica, czarnooka z kruczo czarnymi włosami, jak ich cały ród
Miłorzębów. Może też dlatego, że przypominała poranioną sarenkę, a takowe on
przynosił do domu karmił i leczył. Kochał syna, polubił synową i przymilną
Anulkę, tylko na żonę nie miał wpływu ; był bezradny wobec jaj nieustępliwości.
Sąsiadom dookoła opowiadał, jakiego to
figla im syn spłatał. Niby taki strachliwy, a tu proszę – siostrę odwiedził i
tak się postarał że synową mają i jeszcze
wnuczkę na dodatek! Brygidka, która nigdy nie zaznała prawdziwej,
dającej oparcie miłości ojcowskiej, przylgnęła sercem do teścia, bo był i
oparciem i obrońcą.
Adam przyjechał raz i drugi, a widząc,
ze żona nabrała rumieńców i ciała – odjeżdżał uspokojony.
–
Mirka czuła się na
tyle dobrze, że chciała wracać do domu, a nawet myślała o powrocie do pracy. Gospodarz jednakże
chciał podczas jej nieobecności pokończyć prace związane z centralnym
ogrzewaniem . Tylko, że nie dbał tak o majstrów, jak niegdyś żona i roboty
trwały i trwały. Tomek dzielnie we wszystkim pomagał, ale do końca malowania
też było daleko.
U
Miłorzębów szykowały się zmówiny, młodzi zaprosili Grzelakową, miał
przyjechać Józef z Poznania z żoną; pozostał drobiazg – obłaskawienie babci.
–
Trwała w
nieprzejednanej wrogości, mając wszystkich przeciw sobie, nawet znających
sprawę sąsiadów. Płaciła za ten swój upór zdrowiem – źle sypiała, dokuczało
serce, ale ustąpić ani myślała. Płakała, żaliła się Mirce, modliła w kościele,
lecz nie łagodniała.
– Mój Boże, jakie wesele ja bym im
wyprawiła, żeby sobie wziął pannę, jak się należy. Niczego bym nie żałowała!
Przecież on najmłodszy i cała nasza
podpora na starość; ale cóż, jak on robi mi na złość, to ja mam być ta głupia,
co się na wszystko godzi?! – wykładała Mirce swoje racje
Adam przyjechał w tygodniu, zbadał Brygidkę, wypisał nowe recepty i zapowiedział, że po weselu zabierze ją na kompleksowe badania, bo wszystko wskazuje na to, że będzie potrzebne dłuższe leczenie, najlepiej w szpitalu.
– Wiem o tym, jakoś muszę wytrzymać. Przy was dam radę – odrzekła dziewczyna tuląc się i do Mirki i do Adama.
Później małżonkowie poszli do sadku na przechadzkę, rozważali, czy zostać na zmówinach, czy nie. Źle będzie, jak siądą ze wszystkimi do stołu, bo babci tam nie będzie; jeszcze gorzej będzie, jak będąc na miejscu, zostaną z babcią na uboczu. Postanowili, ze pojadą do Poznania na badania kontrolne, a później na parę dni do Rostowa.
Komentarze
Prześlij komentarz