27.04.2021r.
Uparta miłość tII r.4 [2]
Na studenckim wikcie, wpierw wychudł, jak szczapa; potem poszedł
po rozum do głowy i po przepisy do
mamy i nauczył się gotować. Nie tylko
siebie utrzymywał w doskonałej formie, ale bywało, że i kolegów z sąsiednich
pokoi też.
A najsmaczniejsze potrawy, o
niepowtarzalnym smaku, przyrządzał pod koniec miesiąca, gdy wiara była do
czysta spłukana. Zawsze znalazł się chętny, który obszedł pokoje i zebrał, co
kto miał: ostatnie dwie cebule, kawałki kiełbasy, trochę makaronu, parę suchych
bułek, kilka ziemniaków, najostatniejsze jajko, zeschły ser, zapomniana puszka
groszku, czy kukurydzy itp, itd.
Przemek zamykał się w kuchni, gotował,
podsmażał, zapiekał – aż cudowny zapach zwabiał głodne bractwo. W oczekiwaniu
kolacji, jedni kuli, bo jutro zaliczenie, inni czytali i notowali, bo książkę
trzeba oddać, jeszcze inni podszczypywali koleżanki. Nareszcie na stół wjeżdżało to, co udało się skomponować.
Oprócz smaku, przemawiała też nazwa, bo mistrz miał też dar dobierania nazw dla
potraw. I tak raz to była – studenckie tabbuli z serem, innym razem sycylijskie
fusylli z warzywami, albo islandzka musaka groszkiem, lub też szwedzka tortilla z grzybami.
Zasiadało się do wspólnej kolacji i zaczynała
się ta ich błyskotliwa rozmowa pełna zabawnych zwrotów, żartobliwych konceptów
i dowcipnych replik. A jak jeszcze wyłuskał ktoś parę groszy na piwko, jak ktoś
przyszedł z gitarą...
Studencka brać z Medyka umiała się
bawić nawet na głodnego, a co dopiero, jak się posilili! Mówili, że Przemek potrafi mnożyć jedzenie,
bo nikt nie odchodził głodny. Także w kuchni Adasiów rodził sobie nieźle;
nasmażył kotletów, odgrzał bigos , przygotował surówkę; tylko z obieraniem
ziemniaków był problem.
– Adam, obieraj, tej umiejętności
jeszcze nie wyćwiczyłem, potrafię, ale obieraczką.
– Mamy obieraczkę, przywiozłem kiedyś z
Francji – i tu przyszedł moment, że można się było wyżalić przyjacielowi z
niepowodzenia.
– Słuchaj, kolego, ja rozumiem, że
byłeś i jesteś pod wrażeniem tego, coś tam widział. Posiedziałeś w laboratorium
przy aparaturze, jakie u nas nie uświadczysz. Liznąłeś trochę wiadomości o
szeroko zakrojonych programach badawczych, gdzie , wiadomo, że w połowie prac
nie zabraknie pieniędzy na dokończenie. I od początku wszyscy wiedzą, kto za co
odpowiada. A u nas to wciąż tak, jak w tym dowcipie, że jedni kładą asfalt, a
drudzy zrywają, bo kable trzeba położyć.
– To po to, ryłem po nocach,
tłumaczyłem, kułem, żeby z czasem zapomnieć?
– Człowieku, życie jest na tyle długie
i na tyle nieodgadnione, że nie wiadomo co i kiedy ci się przyda. Stań najpierw
tu mocno na nogi, osiągnij coś! A żeby to było możliwe trzeba zachować
porządek! Tak, tak – nie śmiej się. Porządek, to warunek powodzenia. Ład w sobie
i wokół siebie, w rodzinie i w pracy i wszędzie!
– Myślałem, że ci przeszło, że życie
pokazało, że ten porządek, w który tak wierzyłeś, to iluzja.
– Nic mi nie przeszło! Gdyby na
poligonie zachowany był porządek, nie musiałbym dziś kroić chleba lewą ręką.
.Jednakże rozmowa na tematy zasadnicze
musiała poczekać, bo obudziła się Jagusia. Zaraz po niej wstał Henio,
faktycznie dużo zdrowszy i weselszy.
Przebrali i nakarmili dzieci i poczuli, że i oni wygłodnieli do cna, ale
jeść musieli na zmianę, bo berbecie wymagały
nieustannego dozoru.
Córka nabrała werwy i chęci do
działania na tyle, że cokolwiek braciszek brał do ręki, wydzierała mu brutalnie
i rzucała w kąt. Chłopaczyna, aczkolwiek pełen dobrej woli, często tracił
cierpliwość i gryzł siostrzyczkę gdzie popadło . Na to mała reagowała
histerycznym krzykiem.
– Z urody, to wykapany ojciec, tylko po kim ona taka zadziorna, ta
twoja córka?
– O, to ona ma po mojej teściowej –
śmiał się tatuś.
Korzystając z wyręki Adamowi udało się
ogarnąć mieszkanie, a nawet zrobić pranie i wywiesić za domem na sznury.
Nareszcie można było usiąść do kawy i do pogawędki. Tymczasem pod samym oknem
odezwał się klakson samochodu.
– O kurcze blade – czwarta! Patrz, jak
ten czas zleciał – Przemek rozejrzał
się za swoją marynarką i aktówką.
– Dawaj tego taksówkarza do mieszkania.
Przecież nie pogadaliśmy! Skąd ty właściwie przyjechałeś?
– Przyjechałem od rodziców , z Gorzowa
i do nich wracam. Ten facet, to nasz sąsiad, ma tu w okolicy rodzinkę. Pogadamy
za parę dni; będę w Poznaniu, bo mam szansę na pracę w szpitalu na Długiej.
Będę też szukał jakiegoś lokum. No to bywaj stary! Pozdrów małżonkę! – i
Przemek zniknął za drzwiami, bo dźwięk klaksonu przynaglał.
Nim po tygodniu przyjaciele znów się
spotkali, Adam przemyślał wszystko i postanowił, ze wyprowadzi się od Bondosów,
poszuka też pracy w innym szpitalu. Zaofiarował koledze pomoc w szukaniu mieszkania. Po całodziennym jeżdżeniu po
mieście – znaleźli. Ładne, obszerne mieszkanie , niedrogo; tyle, że daleko od
centrum. Nieśmiało zapytał Przemka, czy mogliby zamieszkać razem.
– Co za pytanie! Pewnie! A do tego
obiło mi się o uszy, że u nas na Długiej są jeszcze wolne etaty, przenoś się;
będziemy razem! – tu Przemek walnął przyjaciela w plecy, aż ten się skulił. –
Ależ ty masz siłę w łapach, połatane, czy zdrowe – jednakowa moc! - I udawał, że chce oddać.
I tak w ciągu zaledwie dwóch tygodni
udało się młodemu doktorowi zmienić
miejsce pracy i przeprowadzić się; teraz rozpierała go chęć działania. Dawniej
niezdecydowany, pełen wątpliwości i wahań, teraz działał szybko i skutecznie.
Kupił piękne kwiaty i odwiedził
Bondosów, by podziękować za wspólnie przeżyty czas. Wujostwo byli uprzedzająco
mili. Ciocia zastawiła stół, ale Adam nawet herbaty nie wypił, chwilę posiedział
i po żegnał się
Komentarze
Prześlij komentarz