10.04.2021r.
Uparta miłość t.II r 4 [3]
– I chyba nigdy dotąd Mirka tak gorąco nie
dziękowała panu Bogu, że jej nie wysłuchał.
Mąż szukał sobie zajęcia, tak w domu, jak i w pracy. Uradzili ze
Stasiem, że wiosną postawią porządny parkan dookoła posesji ; każdą wolną
chwilę spędzali na równaniu gruntu i usuwaniu krzaków. Chcieli też zrobić
szalunek, by zalać podmurówkę pod parkan, lecz nie mieli doświadczenia; wobec
tego Stasiu zwerbował do pomocy pana Alka. Walusia niestety nie było – miał
wyrok w zawieszeniu, wdał się w jakąś większą awanturę, uderzył policjanta; no
i poszedł do więzienia. A pan Alek charakter miał spokojny i choć wzorował się
na majstrze, jeśli chodzi o wypitkę – awantur unikał.
Kiedy Mirka powiedziała mężowi, że
Lisowie wybierają się do nich – bardzo się ucieszył.
– Najlepiej by było, by posiedzieli u
nas choć tydzień. Tato dopilnowałby zalewania. Bo jak znam życie, Alek połowę
cementu przehandluje. No bo kto ma go dozorować? – Nas nie ma, Stasiu w szkole,
Renia przy dzieciach, czyli hulaj dusza! A tu nie ma na co czekać, trzeba
działać, póki ciepło; na koniec października zapowiadają już spore przymrozki.
I tak tato Lis korzystając z tego, że w
majątku było po wykopkach, wziął sobie trochę wolnego. A że i w domu było po
robocie , postanowili z mamą, że pobędą u córki parę dni. Chłopcy byli na tyle zaradni, że można ich było
zostawić na gospodarstwie. Wiadomo
było, że na Święta się nie pojedzie, bo Bondosowie zaprosili na wesele Tomasza.
Całe dnie schodziły panu Piotrowi na
wspólnej z Alkiem pracy; mama niańczyła wnuki, gotowała obiady, a kiedy
zbliżała się pora powrotu córki ze szkoły, brała wnuki i wychodziła jej
naprzeciw. Szły okrężną drogą i zbierały grzyby, był wyjątkowo grzybny rok.
Mama nie byłby sobą, gdyby nie przedstawiała córce wszystkich spraw, którymi
żyli sąsiedzi w Pogórzu. Najpierw to, co zajmowało wszystkich najbardziej –
przepadła Dudkowska! Nikt nie wie, gdzie jest. Policja szukała miesiąc czasu,
po czym dali spokój
–
Dzięki Bogu, że mnie coś tknęło i żeśmy ze Stasią wmusiły te
najmłodsze siostrom. Tamte w Zalipiu mają dobrze; tam teściowa Justynki zajmuje
się nimi. Ludzie choć biedni, nanieśli ubrań, książek, zeszytów. Sam Markowski
kupił dwa rowery! U nas jest gorzej, a to przez Kaśkę Zahotową. Wojtka odciąga
od Werki, dziewczyna z tej zgryzoty odgrywa się na dzieciach. Doszło do tego,
ze komisja ze szkoły przyjechała, bo dzieciaki źle się uczą , a do tego
strasznie niedobre!
– A jakie mają być, mamo? Kochany
ojciec zmarł, matka je porzuciła, siostra poniewiera. Ileż takie dziecko
siedmio, czy ośmioletnie może wytrzymać, zrozumieć?
– Ponoć tej całej grupy nie ma; gdzieś
przepadli. Ci , co Dudkowska jeździła do nich poznawać nową wiarę. Kto by pomyślał, że Tereska coś
takiego wywinie? Nie wiadomo, czy rozum straciła, czy ją ktoś tak otumanił, w
każdym razie nie ma jej i już!
– O tak , jak się ktoś dostanie do
sekty, to tak się dzieje. A u nas Maćkowieak nie pomaga Werce?
– Najlepiej nie wtrącać się w nie swoje sprawy. Chłopak młody, przystojny mądry; a tu dwoje obcych dzieci. Dziwne, że się waha? Radzi ojca, matki? – pytała Mirka sadowiąc na powrót bliźniak w wózku, bo bardzo chciały „wysiadać”.
– Niby ślub był bliski i co, pierwszy problem i po miłości? A jakby się trzymał Weroniki, to by tak wszędzie nie jeździł z Ludmiłą; a ta w oczy chłopakowi zagląda, wdzięczy się – a Maćkowiak jest myśliwym i ma broń!
Mama chciała jeszcze poopowiadać o wielkich zmianach w majątku, ale Mirka była już bardzo głodna, do tego dzieci miały dosyć spaceru z licznymi postojami, by zbierać grzyby. Do tematu wrócili dopiero wieczorem, gdy tato skończył pracę przy ogrodzeniu. – Koniec z pegeerem kochana, my teraz będziemy mieszkać w POHZ –ecie – rzekł sadowiąc się przy stole z Jagusią.
– A cóż to za skrót?
– Państwowy Ośrodek Hodowli Zarodowej – majątek wiodący Pogórze i dwa podległe Zalipie i Ciłki. Na razie projekt, ale już powoli wdrażany – duża zasługa naszej Ludmiły! Markowski tak się tego przestraszył, że ma iść w stan spoczynku – śmiał się dziadek a wnuczka mu wtórowała – na jego miejsce szykuje się Bojarski.
– Już zapowiedział, że jak przyjdzie co do czego, to zabierze ogrodnika ze sobą – dopowiedziała mama. Widziałaś go ? Taki czarny, mrukowaty?
– Widziałam go z daleka – odrzekła Mirka wycierając buzię synkowi po kolacji – szkoda by go było. Teraz, gdy tak pięknie zagospodarował wszystko w parku, miałby odejść? Nie nacieszyć się plonami swej paroletniej pracy?
– Ja myślę, że jak przyjdzie do tego, to Wilkiewicz pójdzie za Bojarskim. Na dobrą sprawę, to on z nikim innym nie rozmawia. Faktycznie prawdziwy odludek z niego – dodał tato już z łazienki, gdzie musiał towarzyszyć wnusi.
– A opowiadałaś jej, że wujek nas odwiedził? – zapytał, gdy zaniósł Jagusię do łóżeczka. – O, widzisz, zapomniałam. Przyjechali z Tomkiem, bo ten jechał do Koszalina, miał opisywać budowę wielkich zakładów mięsnych. Józek został u nas, a na drugi dzień Tomek go zabrał. Jesteśmy zaproszeni na wesele, wy też? U wujostwa remont, z tego względu na rękę im było, że Adam się wyprowadził. Ponoć zadowolony? Wujek wychwalał Lilianę, że taka grzeczna, miła – tu też taka była, no nie? – pytała mama parząc w dzbanku dodatkową porcję wonnej herbaty.
– Ja nic do niej nie miałam – odrzekła Mirka wymijająco.
Komentarze
Prześlij komentarz