28.09.2025r.
Syn rozciągnął się z lubością na szerokim, małżeńskim łożu rodziców. Marii ułożyła się obok; aby mieć pewność, ze braciszek nie ucieknie, położyła głowę na jego piersi. kot, który cichutko siedział pod krzesłem, uznał, ze warto dołączyć.
-Widzę,ze opowieść będzie długa - uśmiechnął się ojciec znad gazety.
- Długa i ciekawa, tylko nie wiem, czy zabawna - odrzekł Henio, a matka popatrzyła niespokojnie.
- Klaudia, podczas naszego ostatniego spotkania powiedziała, że dobrze by było, jakbym wiedział z kim mam do czynienia, zanim zrodzi się w nas poważniejsze uczucie.Trochę niespokojny, przyjąłem zaproszenie na Święta.Mały, przytulny domek pamięta ubiegły wiek; na tym krakowskim Kazimierzu ich rodzina żyła od zawsze. Senior - pan Marian, jego syn Józef z żoną Irminą i dzieci - Klaudia i Jeżyk mieszkają tam obecnie. Mają też drugie mieszkanie, służbowe bo oboje pracują w MSZ - są wybitnymi znawcami prawa międzynarodowego z tytułami doktorów!
Wszystko zaczęło się sześc lat temu: pani Irmina podupadła na zdrowiu, była leczona w klinice rządowej na Wolskiej, bo wtedy mieszkali w Warszawie. Było raz lepiej, raz gorzej, aż sytuacja wymknęła się spod kontroli - nie mogła chodzić. Wnikliwe badania i diagnoza: rak z przerzutami na kości miednicy.
Ojciec odłożył gazetę, matka suknię słuchali, wpatrując się w syna.
- Nie mogła pracować, więc mąż odwiózł ją do domu, do Krakowa, pod opiekę teścia. Zresztą w okolicy mieszkają ich liczni krewni. Zbliżały się ferie świąteczne, przed Bożym Narodzeniem - dzieciom załatwił parę dni wolnego- a były wtedy w średnich szkołach, sobie uprosił urlop i przyjechał do żony. Jak prawie każdego dnia, przyszły do chorej kuzynki i poczęły ją namawiać, by udała się z nimi do pobliskiej Bazyliki Bożego Ciała, bo tam trwają rekolekcje przedświąteczne. Pomysł uznała za niedorzeczny, bo nawet otulona kocem zmarznie na tym swoim wózku; poza tym nie wysiedzi tyle czasu. Jednakże przemyślała wszystko i następnego dnia udali się całą rodziną do kościoła. Wózek przeszkadzał przy ławkach, wiec ustawili go w bocznej nawie; stąd można bylo obserwować chorą i w razie potrzeby, pomóc.Nabożeństwo dobiegło końca, wierni ruszyli ku wyjściom, bocznym także. Przez moment pan Józef nie widział żony, gdy podszedł - zdębiał -wózek był pusty. Strwożeni szukali, pytali, a pani Irmina stała przy drzwiach wyjściowych i czekała na nich! Próbowali posadzić ją na wózku, odmówiła, o jak twierdziła - tylko maszerując rozgrzeje nogi. Zdziwienie, oszołomienie, niedowierzanie, towarzyszyło rodzince przez wszystkie następne dni. Siłą zaciągana do łóżka - wstawała i brała się do roboty. Stan taki trwał aż do dziesiątego stycznia, kiedy to miała zgłosić się do szpitala MSWi A na Wolskiej w Warszawie. Przygotowany sztab lekarzy przeprowadził badania przed operacją i znalazł ją całkowicie zdrową. Pobyt trwał aż dziesięć dni, bo nie dowierzali sami sobie. Chwilowa remisja, kontrola za miesiąc - orzeczono. Tanecznym krokiem udała się na owe badania - przejściowa remisja - kontrola za trzy miesiące.
Marii słodko spała,
Henio usiadł na łóżku i kończył opowieść. Każdego dnia do chorych przychodził ksiądz; Tym razem pani Irmina opowiedziała mu co przeżyła, pytała co ją czeka, czy są szanse, by taki stan się utrzymał?
- Ufaj i wierz, no i proś byś była godna ten boży dar utrzymać - odrzekł.
- Wróciła do pracy, ów ksiądz skontaktował się z nią i prosił, by na nabożeństwie w Dzień Chorego opowiedziała ludziom , co ją spotkało Jest dwoje uzdrowionych, ona będzie trzecia i po mszy dadzą świadectwo, by pocieszyć setki chorych, mówiąc, co może Bóg.
Za namową zęza zgodziła się; po tym wystąpieniu nastąpiły następne, aż sprawa była na tyle głośna, ze wezwał ją przełożony i ostrzegł, że grozi jej zwolnienie z pracy. Bo w tak poważnej instytucji państwowej nie ma miejsca na fanatyków religijnych! Wiadomo było, że w razie czego Małeccy odejdą oboje. W tej sytuacji, gdy Oleksy otwarcie przyznaje się do wiary, a Glemp trzyma zz Wałęsą - pozbycie się dwojga doświadczonych i cenionych pracowników, było ryzykowne. Odpuszczono. Małżonkowie zaś skupili się na działalności charytatywnej.
Mówiłeś, że to smutna historia - Ja uważam, że piękna, pełna nadziei - matka wyraźnie czekała na dalszy ciąg, lecz Henio wskazał na śpiąca siostrzyczkę i zapytał:
- Wziąć ją na dół?
- Zostaw , niech tu śpi, ale kota we
14.01.2019r. Na życzenie czytelników powtórna publikacja niektórych opowiadań. Dziś " Słomiany wdowiec" Z moją Alą zapoznałem się na czerwcowym biwaku. Ja kończyłem szkołę ekonomiczną, Ala liceum pedagogiczne. Po maturze zacząłem pracować w pobliskim spółdzielni mieszkaniowej. Byliśmy nieprzytomnie zakochani i czekaliśmy tylko, żeby skończyć szkołę, i wziąć ślub. Dyrektor mojej instytucji zaproponował nam mieszkanie w nowo wybudowanym bloku. Mieliśmy gdzie mieszkać, pracowaliśmy; wkrótce doczekaliśmy się dwojga dzieci. Żyliśmy pełnią życia – młodzi, zdrowi, szczęśliwi. Gdy dzieciaki podrosły, Ala poszła na wymarzone studia, zaoczne. Wkrótce po ukończeniu nauki, zaproponowano mojej żonie posadę dyrektorki szkoły. Byliśmy oboje bardzo dumni z tego, tylko, że Ala zaczęła się zmieniać – była wyniosła, podkreślała swoją pozycję, a ja byłem coraz mniejszy, coraz mniej interesujący, jako mężczyzna . Dzieci poszły na studia, wkrótce syn się ożeni...
Komentarze
Prześlij komentarz